niedziela, 30 stycznia 2011

ELF - Nail Polish - Dessert Haze - lakier do paznokci

Dzisiaj praktycznie tylko zdjęcia, bo opuściła mnie wena :(. Taki jakiś nijaki dzień. Ale przynajmniej ładny kolor na paznokciach mam. Taki jakiego szukałam od jakiegoś czasu. Dessert Haze - nudziak w odcieniu szarości w całej krasie, bardzo mi podpasował. Trzyma się na razie 2 dni - lepiej niż kolor Lilac, który w drugim dniu już odprysnął :(. Mam nadzieję, że jeszcze troszkę się potrzyma, bo bardzo mi się podoba :). Krycie lepsze niż w poprzednim przypadku - wystarczyły dwie warstwy do pełnego zadowolenia. Schnie również szybko.

EDIT: trzyma się już trzeci dzień i nie odpryskuje :D czyżby był jednym z lepszych ELFików?







W najbliższym czasie planuję zrobić jeszcze kilka recenzji ELFa, ale chciałabym wiedzieć, które produkty Was najbardziej interesują? Dwa posty wcześniej (ELF haul) jest wykaz tego co posiadam, więc zapraszam do pozostawienia w komentarzach swoich sugestii :). Pozdrawiam!!!

piątek, 28 stycznia 2011

ELF - Nail Polish - Lilac - lakier do paznokci

Witajcie po przerwie! Uff! Ile się dzieje u mnie, to nie macie pojęcia. Na nic nie mam czasu. Ledwie z samolotu wysiadłam już telefony się urywają i w ogóle łomatkobosko! Ale oczywiście znalazłam chwilkę czasu, żeby opstrykać jeden z lakierów, który do mnie dotarł w ramach haulu Elfowego - na pierwszy ogień poszedł kolor Lilac.

Kolorek jest śliczny, taki wrzosowy, niestety wymaga trzech warstw... Na paznokciach trzyma się średnio - 2-3 dni, dla mnie to trochę za mało, no ale cóż poradzę. Nadrabia kolorem :). Zauważyłam przy nim fakt, że gładko rozprowadza się po paznokciu dając równomierną, cieniutką warstwę oraz bardzo szybko schnie - te trzy warstwy wyschły naprawdę w zaskakującym tempie. Nie mogę go jednak jakoś specjalnie polecać, kolor owszem, ale szybko odpryskuje :(...

Jak to zwykle przy lakierach rozpisywać się nie będę, dodam tylko, że lakiery ELFa nie zawierają szkodliwych składników takich jak toluen, formaldehyd i DBP. A teraz pora na zdjęcia!





wtorek, 18 stycznia 2011

ELF Haul

Dzisiaj krótko acz rzeczowo, ponieważ jutro wyjeżdżam na tydzień do Egiptu :D. Musiałam się pochwalić, przepraszam... Pokażę Wam tylko moją wielką pakę, która przybyła z ELFa :). Na razie bez opisów bo nic nie próbowałam, ale zrobię Wam choć smaczka, bo jak widać szykuje się wysyp postów o kosmetykach ELFa :D.

Dużo zdjęć, mało gadania, bo właśnie się pakuję :). Zdjęcia wyszły mi średnie, ale tak wszystko dzisiaj w pośpiechu, bo dopiero od wczoraj wiem, że jedziemy :D.

No to zaczynamy!

Na początek wyczekiwana paleta 100 cieni z edycji świątecznej, bardzo jestem ciekawa jak będzie się spisywać :). W promocji za 7,5Ł.
Następnie lakiery do paznokci, w kolejności od lewej do prawej - Lilac, Mint Cream, Dessert Haze, Gum Pink, Punk Purple. Ten ostatni różni się od tego co na stronie ELFa... Tam wygląda na bardziej fioletowy, a tak naprawdę to głęboki amarant. Mint Cream już wypróbowałam i na szczęście kryje lepiej niż Wibo ze zdjęć z pękającym lakierem :) - dwie warstwy są ok, przy Wibo trzeba 3 żeby pokryć...
Kolejne - to dział studio, puder Complexion Perfection, EyeBrow Kit - Medium, Translucent Powder, Cream Eyeliner - Black, Makeup Mist & Set - to ostatnie to fixator w postaci mgiełki, który dostałam gratis z okazji 100,000 fanów ELFa na facebooku.
Następna porcja to mazidła do ust - Plumping Lip Glaze - Peach Passion i Baby Doll, Luscious Liquid Lipstick - Babu Lips i Maple Sugar, Therapeutic Conditioning Balm - Vanilla, Lipstick - Seductive. Balsamik terapeutyczny - boski, już wypróbowałam! Szminka w kolorze Seductive - zupełnie inny kolor niż na stronie, ale też ładny - minusy kupowania przez internet... Błyszczyki powiększające usta - Plumping Lip Glaze - obydwa mają identyczny kolor pomimo, że powinny to być dwa różne odcienie :).
Pędzle - duży do pudru,  skośnie ścięty - do różu/bronzera, najmniejszy do blendowania cieni do powiek.
I takie różne - baza pod cienie do powiek,  korektor - Ivory, kredka do oczu Brightening Eyeliner, rozświetlacz Shimmering Facial Whip - Toasted. Rozświetlacz wypróbowany - niestety troszkę za ciemny ale jak się rozetrze to spoko, na lato będzie idealny :).
To tyle ode mnie na dziś, żegnam się z Wami na tydzień cieplutko, mam nadzieję, że przywiozę troszkę słoneczka i ciepła z Egiptu, a Wy czekajcie na kolejne notki kiedy wrócę, bo jak widać - będzie o czym pisać  :D :D :D!!!

poniedziałek, 17 stycznia 2011

La Roche-Posay Anthelios - kilka słów o filtrach...

Na specjalną prośbę kochanej, cudownej i zawsze dającej dobre i dojrzałe rady Bethie (i w ramach odwdzięczenia się za lakiery z Barry M), dzisiaj notka o filtrach przeciwsłonecznych :). Lato co prawda dopiero za jakiś czas, ale zanim się ono zacznie, powinnyśmy zaopatrzyć się w kosmetyki chroniące naszą skórę przed promieniowaniem UV, a nawet starać sie używać ich cały rok.

Co to jest właściwie promieniowanie ultrafioletowe. Pytanie wielu wyda się proste, zbędne i niezbyt interesujące. Jednakże warto wiedzieć, że to właśnie promieniowanie ultrafioletowe (UV) jest najistotniejszym czynnikiem zewnętrznym wpływającym na proces starzenia skóry. Oczywiście jego głównym i naturalnym źródłem jest słońce.

Nie chcę Was oczywiście zanudzać wprowadzeniem opisu promieniowania z punktu widzenia fizyki, warto jednak napomknąć o podstawowych cechach promieniowania słonecznego.

Światło jest falą elektromagnetyczną, a promieniowanie ultrafioletowe ma charakterystyczny dla siebie zakres długości fali. W tym zakresie ultrafiolet został podzielony jeszcze na trzy główne spektra - UVC, UVB i UVA.

UVC nie interesuje nas, ponieważ prawie całkowicie pochłania je warstwa ozonowa - ma najkrótszą długość fali, ale najwyższą energię (czyli najbardziej "niszczy"), dlatego tzw. dziura ozonowa jest dla nas tak bardzo niebezpieczna.

UVB to promieniowanie pośrednie pomiędzy UVC i UVA. Dociera ono na ziemię i penetruje
w skórze naskórek i skórę właściwą. Odpowiada ono za zaczerwienienie naszej skóry w 12-24 godzin po opalaniu (także za oparzenia słoneczne), a następnie wytworzenie pigmentacji - opalenizny, po 48-72 godzinach. Przez długi czas uważanie była za główną przyczynę uszkodzenia skóry wywołanego światłem słonecznym (ponieważ właśnie ono wywoływało widoczny efekt). Jest ono głównym winowajcą przyspieszonego starzenia się skóry, powstawania zmarszczek posłonecznych i przebarwień oraz sprzyja powstawaniu nowotworów.

Promieniowanie UVA ma największą długość fali. Co ciekawe, w ograniczonych dawkach nie wywołuje widocznych zmian na naszej skórze podczas opalania - dlatego właśnie jest tak bardzo zdradliwe. Dopiero większe dawki powodują powstawanie rumienia i często trwałych i trudnych do usunięcia przebarwień. Duża długość fali pozwala mu penetrować wgłąb tkanek (do tkanki podskórnej) i dlatego to właśnie ono jest odpowiedzialne za najbardziej poważne uszkodzenia skóry wywołane promieniowaniem UV: fotostarzenie (photoageing), odczyny fotoksyczne i fotoalergiczne, nowotwory skóry. Muszę też podkreślić, że jego natężenie jest takie samo przez cały dzień, od rana do wieczora, niezależnie od pogody oraz pory roku. Zimą jest równie intensywne jak latem. Przenika przez chmury, szyby okienne, samochodowe. Przyczynia się do zmian nowotworowych.

Przejdę teraz do meritum czyli do tego czym tak naprawdę są filtry przeciwsłoneczne. Otóż są to związki chemiczne wykorzystywane w kosmetykach, których podstawowym zadaniem jest ochrona skóry przed szkodliwym działaniem światła słonecznego.

We współczesnych kosmetykach spotykamy dwie grupy filtrów. Pierwszą stanowią związki chemiczne pochłaniające energię niesioną przez promieniowanie słoneczne - FILTRY CHEMICZNE, drugą natomiast tworzą FILTRY FIZYCZNE, związki nieprzepuszczające promieniowania ultrafioletowego - działające jak mikrolustra i odbijające promieniowanie. W kosmetykach nowej generacji stosowanych jest jednocześnie kilka związków, filtrów absorbujących i fizycznych, ponieważ tylko w ten sposób można zapewnić skórze skuteczną ochronę przed pełnym spektrum promieniowania ultrafioletowego - ochrona przed samym UVA lub samym UVB nie wystarczy! Czytajcie opakowania i szukajcie kosmetyków, które dają ochronę zarówno przed UVA jak i UVB.

Co to jest SPF i z czym to się je :D. SPF (Sun Protection Factor) to faktor określający poziom ochrony przed promieniowaniem słonecznym UVB. Numer tego faktora określa - jak długo możemy się bezpiecznie opalać w ciągu dnia. Jeżeli na niechronionej filtrem skórze rumień pojawia się średnio po 15 minutach (mówię tu o ludziach w fenotypie nordyckim - większość Polaków właśnie do niego należy - im ciemniejsza karnacja tym czas ten jest dłuższy), to po zastosowaniu filtra z numerem SPF = 10 - czas ten wydłuży się dziesięciokrotnie! ( 10 x 15 minut = 150 minut). Innymi słowy - rumień posłoneczny po zastosowaniu osłony na skórę nie powinien pojawić się podczas przebywania na słońcu przez 2,5 godziny. Trzeba jednak wziąć poprawkę na niedoskonałość filtrów… Słowem - nie można w 100% bezpiecznie opalać się na słońcu przez całe 2,5 godziny! Po pierwsze następuje bowiem niekontrolowane zużycie się filtra - zagrożeniem dla niego jest np. kąpiel wodna która go częściowo zmywa ze skóry, czy otarcie się o piasek, ręcznik itp. Dlatego należy powtarzać smarowanie kremem co dwie godziny.

SPF informuje nas tylko o ochronie przed UVB, a co z UVA? Coraz więcej firm stosuje dodatkowo oznaczenie IPD lub PPD - wskaźniki te określają zdolność do ochrony przed promieniowaniem UVA. Im wyższy wskaźnik tym lepsza ochrona, specyfikacja powinna znaleźć się na opakowaniu.

Wiele z nas chcąc zadbać jak najlepiej o swoją skórę sięgnie po wysoki filtr. To znaczy jaki? Czy wystarczy 20? Może lepiej 50? A jak się chronić to może od razu 100? Nie tędy droga! Warto wiedzieć ile promieniowania blokuje dany filtr. Filtr SPF 2 blokuje 50% promieni, które padają na naszą skórę, przed wniknięciem do niej, filtr SPF 15 natomiast, blokuje już 93,3% promieni, SPF 30 daje blokadę 96,7% promieni a filtry oznaczone SPF 50 - aż 98% promieniowania - idąc jeszcze wyżej, uzyskujemy podwyższenie tej blokady jedynie o dalekie miejsca po przecinku, więc, jak można się domyślić, wysokie numeracje to chwyt marketingowy. Na szczęście coraz rzadziej spotyka się przykłady tego procederu, ponieważ został on zabroniony w Unii Europejskiej, jako naruszający dobro konsumenta.

Rzadko poruszanym tematem w kwestii filtrów przeciwsłonecznych jest ilość użytego preparatu, np. zastosowanie kosmetyku słonecznego z SPF 15 w zbyt małej ilości (jak to się w większości przypadków dzieje) powoduje iż współczynnik ochrony spada z 15 do np. 6! Nie wolno "żałować" kosmetyku. Stosuje się tutaj tak zwaną "zasadę łyżeczek", która mówi, że na całe ciało powinno sięzużyć około 6 łyżeczek filtra - w tym mniej więcej jedną na twarz/szyję. Ponadto należy się posmarować filtrem na około 20-30 minut przed wystawieniem się na słoneczko :). Aha! Jeszcze jedna zasada w kwestii filtrowej - filtry z zeszłego roku, których nie zużyłyśmy - DO KOSZA! Dostęp tlenu i wysokiej temperatury już dawno odebrał im ich ochronne właściwości.

Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was tym treściwym teoretycznym wstępem, bo teraz chciałabym zapoznać Was z moimi faworytami filtrowymi :). Naprzeciw moim potrzebom wyszłą tym razem firma La Roche-Posay ze swoimi filtrami z serii Anthelios.
La Roche Posay posiada w serii Anthelios kilkanaście preparatów przeciwsłonecznych - do twarzy, ciała, dla dzieci, sztyfty ochronne, ja skupię się głównie na preparatach do twarzy, których warto moim zdaniem używać przez cały rok.


W serii do twarzy znajdziemy trzy rodzaje preparatów:


- Anthelios XL SPF 20 lub SPF 50+ Lekki Fluid do Twarzy - dostępny w wersji fluidu bezbarwnego oraz lekko barwiącego - na zasadzie kremu tonującego, w pojemności 50ml. "Jest to lekki fluid przeznaczony do każdego rodzaju skóry, a ze względu na jego ultralekką konsystencję spełnia wymagania nawet osób o skórze mieszanej i tłustej. Ultralekka, praktycznie niewidoczna na skórze konsystencja jest idealna nawet jako baza pod makijaż." - rzeczywiście, tak jak obiecuje firma LRP, fluid jest lekki, skóra po nim się nie błyszczy, nie czujemy go na twarzy. Ma lekką, troszkę lejącą się konsystencję, dobrze się rozprowadza i wchłania.




- Anthelios XL SPF 30 lub 50+ Krem - tuba zawiera 50ml kremu, który "przeznaczony jest do skóry normalnej i suchej zapewniając jej wyjątkowe uczucie komfortu. Nie pozostawia białych śladów. Dostępny w wersji bezzapachowej, zapachowej bądź barwiącej. Krem w wersji barwiącej nadaje skórze delikatny i naturalny efekt opalenizny. Świetnie zastępuje podkład." - to akurat mój najmniej ulubiony, ponieważ nie daje zmatowienia, moja tłusta skóra po jakimś czasie po prostu się świeci, co do ochrony oczywiście nie mam zastrzeżeń, ale polecam tą wersję osobom ze skórą suchą :).


- Anthelios AC SPF 30 Matujący Fluid do Twarzy - "Działanie silnie matujące i przeciwtrądzikowe. Ultralekka konsystencja fluidu została wzbogacona w mikrosfery absorbujące sebum, stosowane w produktach do pielęgnacji przeciwtrądzikowej. Zapewnia skuteczną ochronę przed całym spektrum, promieniowania UVA-UVB dzięki zastosowaniu fotostabilnego systemu filtrującego: dwóch opatentowanych filtrów UVA - Mexoryl® SX i Mexoryl® XL, które uzupełniają działanie filtrów UVB, zapewniając skuteczną ochronę przed całym spektrum, promieniowania UVA-UVB. Ochrona UVA - zgodna z rekomendacją Komisji Europejskiej. Zawiera wodę termalną z La Roche-Posay bogatą w selen, pierwiastek, o działaniu kojącym i przeciwrodnikowym. Długotrwale matuje przetłuszczające się partie skóry. Zapobiega zatykaniu się porów. Zapobiega powstawaniu zaskórników. Testowany pod kontrolą dermatologiczną na skórze z tendencją do trądziku. Wodoodporny. Bez parabenów. Bezzapachowy." - mój absoluny faworyt! Matuje skórę bardzo dobrze, świetnie się wchłania, podobnie jak pierwszy ma lekką, mocno płynną konsystencję. Naprawdę świetnie nadaje się dla osób ze skórą tłustą i mieszaną. POLECAM!


Jeżeli chodzi o składy tych kosmetyków - są bardzo złożone i długie, jednak mogę Was zapewnić, że nie znalazłam tam żadnego składnika o działaniu takim, że zawahałabym się używać tych filtrów. Generalnie rzecz biorąc firma La Roche Posay stroni od używania  w swoich produktach substancji o "dwóch twarzach" i wdraża bardzo zaawansowane technologicznie składniki do swoich dermokosmetyków. Jak pisze sam producent "Gama Anthelios przesuwa granice wymagań dermatologicznych oferując produkty przeciwsłoneczne nowej generacji dla skóry nawet najbardziej wrażliwej i skłonnej do alergii słonecznych. Stworzony w Laboratoriach La Roche-Posay nowy, unikalny system filtrujący MEXOPLEX®, łączący: nowe, synergiczne połączenie filtrów Mexoryl® SX i Tinosorb S, nowy olejek fotostabilizujący, wyciąg z tropikalnej rośliny Senna Alata - protektor komórkowego DNA pochodzenia naturalnego. sprawia, że gama pozwala skutecznie chronić Twoją skórę przed całym spektrum promieniowania UVA i UVB. ANTHELIOS XL zapewnia skórze wrażliwej i skłonnej do alergii słonecznych: najwyższą ochronę UV, Anty-UVB: SPF 50+, Anty-UVA: PPD 38, o skuteczności i tolerancji wykazanej w 19 badaniach klinicznych, o poziomie ochrony wobec UVA bardziej rygorystycznym niż zalecenia Komisji Europejskiej, nową formułę o zmniejszonej zawartości filtrów chemicznych, bezzapachowy, bez parabenów, najlżejszą konsystencję fluidu - nietłustą, nieklejącą, idealną nawet jako baza pod makijaż, nie powodującą powstawania zaskórników, wodoodporną" - i o dziwo, to wszystko prawda! Formuła filtrów Mexoplex to jedna z najnowszych technologii w ochronie przed promieniowaniem UV (również obecne są w produktach L'Oreal), która wykazała się w testach bardzo wysoką skutecznością i bezpieczeństwem użytkowania. Ponadto ograniczenie liczebności filtrów chemicznych sprawia, że kosmetyki te są bardziej przyjazne dla naszej skóry - wiadomo, im mniej chemii tym lepiej.

Nie wiem czy udało mi się kogoś przekonać do stosowania filtrów. Mam jednak nadzieję, że przynajmniej choć trochę pomogłam lub ułatwiłam ich wybór wahającym się, rozwiałam wątpliwości i odpowiedziałam na pytania, na które chciałyście uzyskać w miarę kompleksową odpowiedź. Temat filtrów jest oczywiście niemal niewyczerpany i mogłabym pisać godzinami, myślę jednak, że wiedza zawarta w pigułce (no taka całkiem spora piguła z tego wyszła :D) łatwiej zagnieżdża się nam w głowach i pozostaje tam na dłużej. Życzę Wam i sobie, żeby w końcu pokazało się to nasze słoneczko, bo dość już szarugi za oknem. LATO PRZYCHODŹ WRESZCIE!!! A my przygotujemy filtrami naszą skórę na zdrowe powitanie!

niedziela, 16 stycznia 2011

p2 Crackling Top Coat - 010 black explosion

Dziś mam syndrom dnia poprzedniego po wczorajszej imprezie, więc za dużo Wam nie napiszę, a tylko podzielę się moim nowym odkryciem :). Tym razem chodzi o lakier do paznokci p2 Crackling Top Coat, w kolorze 010 black explosion. Jest to lakier, który daje nam na paznokciach efekt charakterystycznych spękań. Widziałam na kilku blogach takie paznokcie i bardzo mnie to zaintrygowało, więc oczywiście od razu musiałam go mieć :).
Kupiłam lakier na allegro, za jakieś 20zł z przesyłką i kiedy dotarł, po prostu nie mogłam powstrzymać się przed wypróbowaniem. Okazuje się jednak, że lakier ten daje lepszy efekt gdy malujemy nim na świeżo położonym innym (kolorowym ;)) lakierze - wtedy spękania są bardziej widoczne. Co ciekawe, gdy pomalujemy nim bardzo dobrze wyschnięty już lakier, daje efekt skóry węża, co też mi się bardzo spodobało i pewnie wykorzystam ten fakt przy kolejnych malowankach. Na zdjęciach widzicie efekt jaki uzyskałam na świeżo położonym lakierze. Jak tylko uda mi się uzyskać efekt wężowej skóry przy którymś kolejnym malowaniu też chętnie Wam go zaprezentuję :).

Lakier nakładam średniej grubości warstwą - gdy jest za cieniutka, nie robi takiego efektu. Po nałożeniu matowieje - ja go zostawiłam w takiej formie, ale można go jeszcze przykryć bezbarwnym lakierem. Dzięki nałożeniu pękającego lakieru lakier pod nim szybciej wysycha (albo tylko takie moje wrażenie), no i nawet jak gdzieś zahaczymy paznokciem to nie widać żadnego uszkodzenia ;). Pękający lakier bardzo mi przypadł do gustu i na pewno będę go często używać, bo wygląda bardzo oryginalnie i ciekawie.

Teraz czas na zdjęcia :D.





piątek, 14 stycznia 2011

Biochemia Urody - Tonik z kwasami AHA/BHA 10%

Chłopakowy wątek na wizażu zainspirował mnie do opisania produktu, który z powodzeniem stosuję już od jakiegoś czasu i uwielbiam. Zresztą odkryłam go właśnie dzięki wizażowi, tak jak całą Biochemię Urody i wszelkie produkty kosmetyczne robione w domu. Moim ulubionym produktem z Biochemii Urody, który był zakupem w 100% trafionym (w przeciwieństwie do podwójnego żelu hialuronowego na przykład...) jest Tonik z kwasami AHA/BHA 10%, w cenie 17.50 zł.

Zachęcona dobrymi opiniami zakupiłam zestaw i potrzebny do wykonania toniku alkohol (nie ma go w zestawie) i kiedy przyszła paczuszka, zabrałam się do roboty - alkohol trzeba dokupić - w monopolowym spirytus rektyfikowany 50ml to koszt około 5zł ;). Wszystkie składniki odmierzone - banalnie proste wykonanie i mam tonik, prawie bezbarwny  no może w takim lekko brzoskwiniowym kolorze :D. W dodatku tonik, który DZIAŁA CUDA. Moja skóra już po kilku zastosowaniach (na wacik i rozetrzeć na buzi) wyjaśniała, zniknęły przebarwienia, udało też mi się zwalczyć zaskórniki, które szczególnie doskwierały mi na nosie. Wydaje mi się też, że tonik zapobiega powstawaniu nowych niespodzianek" na buzi, więc kolejny duży atut do kolekcji!

Tonik stosuję mniej więcej z taką częstotliwością - trzy dni z rzędu - wieczorem przemywam buzię po umyciu i potem tydzień przerwy - 1 dzień wieczorem przemywam, znowu tydzień przerwy - i trzy dni z rzędu - czyli taki cykl 3-7-1-7-3. Mam nadzieję że da się to jakoś zrozumieć ;). Oczywiście odradzam stosowanie go w przeddzień lub na kilka dni przed jakąś ważną imprezą, bo będziemy się złuszczać a suche skórki niespecjalnie dobrze się prezentują ;). Jeżeli mocno się złuszczam stosuję dodatkowo krem Ziaja Calma HLC - nawilżający (umieszczę go pewnie w kolejnym poście), aby zniwelować ten niezbyt przyjemny i mało estetyczny efekt ;).

Biochemia urody dostarcza bardzo dobrego opisu toniku, więc mogę sobie oszczędzić własne wywody i po prostu wspomóc się cytatami z ich strony, a dodam tylko swoje komentarze.

"Zestaw zawiera wszystko, z wyjątkiem alkoholu, co potrzebne do wykonania toniku intensywnie złuszczającego, opartego na kwasach AHA/BHA - 8% kwas mlekowy (AHA) + 2% kwas salicylowy (BHA)." - tonik rzeczywiście dobrze złuszcza, rozjaśnia cerę i przebarwienia, pobudza odnowę komórek, napina skórę, szczypie podczas przemywania twarzy i rzeczywiście widać złuszczanie - po dwóch-trzech dniach pojawiają się suche skórki - jeżeli naprawdę bardzo mnie denerwują traktuję je jeszcze peelingiem mechanicznym, ale tylko w ekstremalnych sytuacjach :D. Moja cera nie jest wrażliwa na takie ekscesy więc mogę sobie na to pozwolić - tutaj od razu dodam - ten tonik jest przede wszystkim dla osób z cerą tłustą/mieszaną/trądzikową oraz dojrzałą (wygładza nieco zmarszczki) - osobom z CERĄ NACZYNKOWĄ I WRAŻLIWĄ - ODRADZAM.

"Bazą toniku jest hydrolat rozmarynowy, wybrany specjalnie ze względu na jego gojące i antybakteryjne właściwości, dodatek ekstraktu z lukrecji EKO wzmacnia właściwości antyseptyczne, przeciwzapalne, gojące i łagodzące toniku." - nic dodać nic ująć.

"Aby produkty z kwasami mogły skutecznie działać, powinny posiadać odpowiednio niskie pH. Na polskim rynku trudno znaleźć gotowy, skuteczny produkt z kwasami. Nasz tonik posiada pH = 2.5 - 3.0, co zapewnia jego wysoką skuteczność i siłę działania." - to prawda - tonik mógłby mieć nawet kwasy w 30% stężeniu, ale gdyby miał wysokie pH, wcale nie robiłby nam krzywdy. To właśnie pH decyduje o właściwościach złuszczających.

"Tonik zawiera tylko 6.5% naturalnego alkoholu, który był niezbędny, aby jego formuła była trwała i łatwa w wykonaniu oraz umożliwiała całkowite rozpuszczenie kwasu salicylowego." - czysta chemia :D.

"Dzięki obecności składników nawilżających (gliceryna, glikol propylenowy, emulgator, ekstrakt z lukrecji, kwas mlekowy) tonik nie wysusza skóry. Formuła produktu ma charakter samo-konserwujący." - no może troszeczkę wysusza - spójrzmy prawdzie w oczy - kwasy naruszają ochronną warstwę hydrolipidową skóry, ale pobudzają też komórki do jej odbudowania - więc pośrednio rzeczywiście można powiedzieć, że nawilża. Ponadto dzięki odczynowi kwaśnemu zapobiegamy rozwojowi grzybów i bakterii na naszej skórze.

"Właściwości i działanie produktu:
- Tonik może być stosowany jako mini-kuracja złuszczająca o działaniu przeciwstarzeniowym - reguluje odnowę komórek skóry, spłyca drobne zmarszczki, poprawia koloryt, wpływa na produkcję kolagenu skóry, zwiększa jej elastyczność i jędrność." - PRAWDA
"- Nawilża i wygładza, wzmacnia barierę lipidową naskórka, poprzez stymulację produkcji ceramidów. " - PRAWDA
"- Działa antybakteryjnie, przeciwzapalnie i komedolitycznie (czyli pomaga w oczyszczaniu porów skóry i redukcji zaskórników)." - PRAWDA
"- Przyśpiesza gojenie wyprysków oraz wspomaga redukcję blizn i śladów potrądzikowych." - PRAWDA
"- Intensywnie złuszcza (działa intensywniej niż inne produkty z kwasami o stężeniu 10 -15%, których pH jest wyższe niż 3. Niskie pH zwiększa bio-dostępność kwasów i siłę działania produktu). " - pisałam o tym samym wyżej - PRAWDA
"- Wspomaga walkę z przebarwieniami pigmentacyjnymi i pozapalnymi (ślady po wypryskach)." - (nie lubię stosowania słowa "wypryski" gdy piszemy o trądziku, bo z dermatologicznego punktu widzenia "wyprysk" to zupełnie coś innego niż zmiany trądzikowe o które tutaj chodzi) - PRAWDA 
"- Zwiększa penetrację i działanie nałożonych w następnej kolejności produktów." - PRAWDA
"- Zapobiega wrastaniu włosów po depilacji." - PRAWDA 
"- Polecany także do pielęgnacji ciała i skóry głowy, pomocny w przypadku rogowacenia, łuszczenia i przesuszenia skóry." - także przy łupieżu skóry głowy i łupieżu pstrym oraz innych chorobach skóry pochodzenia grzybiczego i drożdżakowego - grzybki nie lubią kwasów - PRAWDA
"- Polecany jako preparat przygotowujący skórę do silniejszych peelingów i zabiegów złuszczających oraz do stosowania po zabiegach dla przedłużenia efektu." - PRAWDA

"Informacje dodatkowe:
- Przeznaczenie produktu: do twarzy, szyi i dekoltu, do ciała, do skóry głowy; głównie dla odpornej cery tłustej, mieszanej i trądzikowej, z wypryskami, zanieczyszczonymi porami skóry, ze śladami potrądzikowymi, odpowiedni także dla cery suchej, dojrzałej, zniszczonej jako intensywna kuracja złuszczająca, rozjaśniająca przebarwienia po wypryskach i opalaniu, wygładzająca skórę lub kuracja o działaniu odświeżającym koloryt i przeciwzmarszczkowym; bez względu na wiek" - tak jak pisałam, ponadto nieprzeznaczony dla cery wrażliwej i naczynkowej, skłonnej do podrażnień

Na koniec bardzo ważne:
"- UWAGI: Wszelkie składniki o działaniu złuszczającym w tym kwasy AHA i BHA czynią skórę wrażliwszą na słońce. W trakcie kuracji tonikiem nie zaleca się opalać lub korzystać z solarium oraz należy codziennie używać skuteczne produkty z filtrami anty-UV. " - dlatego właśnie kurację kwasami najlepiej zacząć w okolicach września-października, kiedy nie jest już tak słonecznie. Skóra po kwasach jest wrażliwa na słońce i wystawienie jej na jego działanie może spowodować powstanie trudnych do usunięcia przebarwień.

"Ze względu na obecność kwasu salicylowego tonik NIE może być używany przez osoby uczulone na salicylany (np. aspirynę) oraz przez kobiety w ciąży i w okresie karmienia."

Skład: Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Water, Propylene Glycol, Lactic Acid (8%), Ethyl Alcohol (6.5% w/w), Glycerin, Organic Glycyrrhiza glabra (Licorice) Root Extract, Salicylic Acid (2%), Glyceryl Cocoate (emulgator/emolient)

czwartek, 13 stycznia 2011

Dax Cosmetics Perfecta Spa - Cukrowy peeling do ciała pomarańczowo-waniliowy

Obiecałam posta o pomarańczkach? Obiecałam! I co? Oto on! 


Jak już pewnie nie raz wspominałam, nie jestem fanką zapachu cytrusów, czyli np. pomarańczy. Z reguły go unikam, ale jest jeden taki produkt, który podbił moje serce (i nos), pomimo swojego pomarańczowego zapachu. A chodzi o cukrowy peeling do ciała pomarańczowo-waniliowy z firmy DAX Cosmetics z serii Perfecta Spa.




Peeling ten jest moim zdaniem idealnym odpowiednikiem peelingu profesjonalnego Bielendy z cukrem trzcinowym, który również uwielbiam, ale nie chciałam zamawiać przez allegro i dopłacać za przesyłkę, kiedy znalazłam takie cudo za dużo mniejszą kasę w Realu (są również na pewno w Superpharm i chyba w Rossmanie). Opakowanie o pojemności 225ml za 15,99zł to super cena w porównaniu z Bielendą, więc nawet się specjalnie nie zastanawiałam. Na pewno wypróbuję też wersję marcepanową i czekoladowo-kokosową.




Co mnie tak w nim urzekło? Przede wszystkim przepiękny zapach. Po prostu cudo, mogłabym wąchać bez przerwy. Ponadto peeling ma super gładką konsystencję takiego mocno stałego galaretkowego żelu, który jest przemiły w dotyku. W tymże żelu zawieszonych jest cała masa kryształków cukru oraz pomarańczowe granulki peelingujące (polietylenowe), które dają nam bardzo fajny efekt złuszczający, a dzięki mechanicznemu pocieraniu, poprawiamy także ukrwienie, nawilżenie i odżywienie naszej skóry.





Peeling stosować można na całe ciało, ale jak to bywa z peelingami cukrowymi - jego wydajność jest średnia - na to trzeba się przygotować, jeżeli zaopatrujemy się w peeling cukrowy, nie ma tu znaczenia firma. Skóra po nim jest równomiernie złuszczona, nawilżona, a nawet moim zdaniem troszkę natłuszczona, dzięki czemu nie muszę już używać balsamu (hurra!!!).



Jeśli chodzi o skład, to pojawia się w nim parafina płynna - jako podłoże całego kosmetyku, działa natłuszczająco, jest emolientem poprawiającym nawilżenie i regenerującym warstwę hydrolipidową skóry. Jako drugi na liście jest oczywiście cukier, któremu zawdzięczamy mechaniczne złuszczanie. Kolejnym składnikiem jest krzemionka, która wraz z cukrem działa złuszczająco. Następny na liście jest uwodorniony olej rycynowy - składnik zmiękczający, po nim mieszanka perfum, a następnie kolejne olejki - olej ze słodkich migdałów - o działaniu nawilżającym i odżywczym, dzięki zawartości wit. E i nienasyconych kwasów tłuszczowych, olejek ze skórki pomarańczowej - nadający piękny pomarańczowy zapach kosmetykowi oraz działający antycellulitowo, wosk ze skórki pomarańczowej - o właściwościach napinających, wygładzających, uwodorniony olej warzywny, działający natłuszczająco. Kolejnym ważnym składnikiem jest ekstrakt z ziaren kawy, zawierający kofeinę, która znana jest ze swojego wyszczuplającego działania i redukcji tłuszczu. Następny składnik to polietylen - czyli małe pomarańczowe kuleczki peelingujące. Na finiszu listy składników znajdziemy jeszcze barwniki, propylparaben - konserwant, który niestety musiał się tu znaleźć, bo kosmetyk jest przydatny do użycia przez pół roku od otwarcia, jednak nie uważam, by był powodem do zmartwień, bo peeling praktycznie od razu zmywamy przecież ze skóry, więc nie pozostaje on z nią w kontakcie na tyle długo, aby wywrzeć jakiś negatywny wpływ. Trzy ostatnie składniki to substancje zapachowe, naturalnie występujące w olejkach eterycznych - eugenol - o zapachu goździkowo-waniliowym, cinnamal - o zapachu cynamonu oraz D-limonen o zapachu cytrusowym.


Skład: Paraffinum Liquidum, Sucrose, Silica, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Parfum, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Peel Oil, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Peel Wax, Hydrogenated Vegetable Oil, Coffea Arabica (Coffee) Seed Extract, Poliethylene, Cl 73360, Cl. 77718, Cl 19140, Sodium Propylparaben, Eugenol, Cinnamal, D-Limonene.

środa, 12 stycznia 2011

Maybelline Watershine Lipstick - 80 Cherry Candy

Obiecany wczoraj drugi post o czerwonych ustach :). Tym razem w wykonaniu szminkowym, ale również przez Maybelline czyli Maybelline Watershine Lipstick w kolorze 80 Cherry Candy. Mam ją i regularnie używam już od bardzo długiego czasu, troszkę się zdefasonowała w związku z tym - tez Wam się wszystkie pomadki jakoś tak na płasko zużywają? Bo moje tak...



Wszystko co o czerwieni na ustach pisałam w poprzednim poście oczywiście ma zastosowanie też w przypadku czerwonej szminki więc powtarzać się chyba nie muszę. Pomadka Watershine ma śliczny nasycony odcień czerwieni i dość dobrze kryje - można to regulować ilością warstw. Trzyma się na ustach dłużej niż błyszczyk, a kiedy zaczyna z nich schodzić mimo wszystko pozostawia po sobie takie bardziej czerwone zabarwienie ust, co ja akurat lubię, bo usta nadal są wyraziste nawet jeśli nie mam okazji i możliwości poprawienia makijażu. W tym akurat kolorze nie znajdziemy żadnych drobinek, ale szminka nie jest matowa - w końcu to Watershine - bardzo ładnie się błyszczy - jakby była pokryta błyszczykiem, nie wysusza ust (ale specjalnie ich nie nawilża - po prostu nie wyrządza żadnych szkód, jak niektóre pomadki...). Ten odcień - tak jak wczorajszy, również bardzo mi odpowiada i z pewnością kupię następną w podobnym kolorze (pewnie nie taką samą, bo jako rasowa kosmetykoholiczka po prostu muszę wypróbowywać nowe rzeczy :D). Koszt pomadki to około 20zł, więc nie fortuna :).



Skład pomadki znalazłam, ale jest tak długi, że po prostu wymiękam :D... Wybaczycie mi? Poza tym napisany mikrusieńkim druczkiem na opakowaniu, a niestety nie posiadam w domu lupki... Tak samo zresztą w przypadku wczorajszego błyszczyka - składy są pod białymi naklejkami z kodem kreskowym i napisane drukiem liliputkiem. Wyjdę więc z założenia, że co mnie nie zabije to mnie wzmocni i nie będę nawet próbowała się wczytywać :). Za to dzisiaj znowu więcej zdjęć :D.




wtorek, 11 stycznia 2011

Maybelline COLORsensational GLOSS - 560 Red Love

Dzisiaj pierwszy z dwóch postów na temat mojego ulubionego koloru mazideł do ust - czerwonego :). Bardzo lubię malować usta na czerwono - pasowało mi to szczególnie kiedy jeszcze byłam brunetką - teraz może troszkę mniej bo włosy mam hmm... rudo-blond? Taki koniakowy odcień :), ale i tak lubię siebie w takim makijażu, szczególnie, że jest szybki i wygodny. Przy mocno podkreślonych ustach, oczy maluję tylko czarną kredką lub eyelinerem i nie skupiam się na nich aż tak, żeby nie przedobrzyć i nie wyglądać jak pani spod latarni :D.



Mam swoich dwóch niezmiennych od długiego czasu faworytów, których chciałabym Wam przedstawić. Dzisiaj pierwszy z nich, czyli Maybelline Color Sensational Gloss w kolorze 560 - Red Love (w Niemczech firma Maybelline to Jade, a we Francji - Gemey). Niby błyszczyk, ale kryje jak szminka! Ma przyjemne dla oka opakowanie o pojemności 6,8ml, które możemy używać przez 24 miesiące od otwarcia. Aplikator - standardowa gąbeczka błyszczykowa, całkiem przyjemna w użyciu. Konsystencja gładka, przyjemna, zawiera maleńkie błyszczące drobinki, ale niewyczuwalne na ustach. Co do trwałości - jak to z błyszczykami, tak czy inaczej co jakiś czas trzeba się poprawić, ale nie jest źle - wytrzyma około 2 godzin na ustach (jak na mnie to bardzo długo, bo szybko "zjadam" błyszczyki - planuję zaopatrzyć się kiedyś w tzw. lip stain, ale o tym kiedy indziej :)). Błyszczyk kupiłam w promocji w Rossmanie za ok. 14zł, w cenie regularnej chyba około 20zł.



Jest to odcień, który chyba najlepiej mi pasuje z wszystkich czerwieni, które miałam okazję testować. To taki mały haczyk z czerwieniami - nie każdy odcień pasuje do danej karnacji, oprawy oczu, koloru włosów - trzeba ich trochę wypróbować, żeby znaleźć swój.



Niestety nie mam możliwości poznania składu błyszczyka, przeszukałam - jak to zwykle ja - pół internetu i nic... Jeśli gdzieś go znajdziecie - podeślijcie mi w komentarzach, chętnie go przeanalizuję :). W związku z tym, że dzisiaj analizy składu nie będzie, mam nadzieję zadośćuczynić Wam to większą liczbą zdjęć :D. Cieszycie się? Dalej bawię się Photoshopem i coraz bardziej mi się podoba!





Przy okazji widać efekty jakie uzyskałam po 4-dniowym maltretowaniu moich zębów paskami Blend-a-med Whitestrips Luxe ;).