piątek, 21 września 2012

Sleek - Pout Paint - 156 Peachy Keen, 162 Milkshake - farbki do ust, czyli miło, przyjemnie i kolorowo!

Na życzenie Brain For Sale - dzisiaj będzie miło, przyjemnie i kolorowo, żadnych zmarszczek, siwych włosów, łysienia, plam starczych i w ogóle nic na temat faktu, że czas niestety zapitala tylko do przodu i ani mu się śni nas oszczędzić :). Wracamy do cieszenia oczek kolorowymi wynalazkami z fabryk Sleeka, a mianowicie - farbkami do ust Sleek Pout Paint w kolorach Milkshake i Peachy Keen
Testery farbek otrzymałam od drogerii internetowej Minti Shop - znajdziecie je w ich ofercie - tutaj.

PLUSY:
- przyjemny zapach - owocowy
- mocno nasycone kolory
- świetne krycie
- opakowanie z wydłużonym dzióbkiem i małym otworkiem - higieniczne i wygodne
- kolory można łączyć i otrzymywać nowe warianty kolorystyczne
- szalenie wydajne! - wystarczy maleńka kropelka
- cena - około 26zł, przy takiej wydajności bardzo korzystna
- super trwałość - kiedy już "zastygną" na ustach
- nie podkreślają suchych skórek
- łatwo uzyskać efekt gradientu, "ombre" na ustach
- nie wysuszają nadmiernie ust
- nie kleją się
 MINUSY:
- żeby poznać ich możliwości warto zakupić co najmniej dwa kolory
- do aplikacji niezbędny jest pędzelek - konieczna precyzja
- zanim "zastygną" na ustach łatwo je rozmazać, mogą też "wylać się" poza kontur ust
- nie nawilżają ust, po dłuższym czasie mogą odrobinkę wysuszać, ale nie miałam z tym większego problemu
OCENA OGÓLNA:
5+/6
Jestem zauroczona tym wynalazkiem! Dlaczego nie szóstka? Zostawiam taki mały margines dla produktu tego typu, który może dodatkowo działałby nawilżająco (hmm... może kiedyś się szarpnę na OCC Lip Tar - amerykański pierwowzór farbek), ale skłamałabym mówiąc, że miałam po tych farbkach suchara na ustach - co to, to nie. Po prostu nie było działania nawilżającego, ale też nie wysuszyły mnie jakoś strasznie - zwykłe pomadki potrafiły zrobić to znacznie skuteczniej, ku mojemu ubolewaniu :/. Oczywiście można zabezpieczyć usta balsamem i wtedy problem już całkowicie znika :). Farbki mają przyjemny zapach - cytrynowe landrynki? Coś w tym stylu. Jednak tym, co szczególnie wyróżnia ten produkt jest super krycie, mocne napigmentowanie, niesamowita wydajność i możliwość łączenia kolorów. Zwłaszcza to ostatnie uważam za świetną właściwość - poniżej widzicie przykładowe połączenie mniej więcej równych proporcji obu kolorów - wychodzi coś zupełnie nowego! Ponadto za pomocą farbki możemy uzyskać dwojaki rodzaj wykończenia -  matowe - jeżeli delikatnie odciśniemy usta w chusteczkę pozostanie na nich tylko pigment (w tym przypadku farbki działają bardziej wysuszająco - nie ma tej wilgotnej, ochronnej warstwy) lub naturalny połysk - może nie taki jak po błyszczyku, ale jak po balsamie do ust na przykład. Farbki są naprawdę bardzo trwałe, mogą nawet sprawiać problem ze zmyciem się z ust, :). Jedzenie i picie co prawda wpływa na ich stan na ustach, jednak nie rujnuje makijażu tak drastycznie, żeby zmuszać nas do sprintu do łazienki - pigmentacja pozostaje. Dodatkowo bez problemu współpracują z błyszczykami czy balsamami. Myślę, że pozostałe cechy tego produktu wystarczająco wyczerpująco opisałam w plusach i minusach i nie ma co się dalej rozwodzić - przechodzimy do konkretów :).
Kilka słów o kolorach, które posiadam:
Peachy Keen - u mnie niestety nie prezentowała się najlepiej, ale generalnie pomarańcz to po prostu nie mój kolor, zwłaszcza teraz, kiedy już zbladłam po lecie doszczętnie - wyglądam jakbym była ciężko chora... Myślę, że fajnie się będzie prezentował przy skórze chociaż lekko muśniętej słońcem (akurat zaczynam testy kosmetyków brązujących, więc kto wie :)). Odkryłam jednak, że kiedy wklepuję odrobinę w usta, sprawia, że przybierają delikatny, brzoskwiniowy odcień, który bardzo mi się podoba!
Milkshake - ten kolor zdecydowanie lepiej się na mnie prezentował - po prostu naturalniej :). Świetnie wygląda do bardzo prostego makijażu oczu - czarna kreska w stylu pin-up girl + różowe usta :D. Podobnie jak przy Peachy Keen - przy wklepywaniu w usta odrobinki produktu, daje bardzo ładny i naturalny "zaróżowiony" efekt :).
Mix - czyli pół na pół - Peachy Keen i Milkshake - moja ulubiona wersja - taki odcień najbardziej przypadł mi do gustu - jest kompromisem pomiędzy pomarańczem, który na mnie wygląda średnio, a intensywnym różem, który może zbytnio rzucać się w oczy, by wykorzystać go przy niektórych okazjach ;).

Czas na swatche!

 A tak wyglądała moja łapka po mieszaniu kolorów :D.
Farbki Sleeka uważam przede wszystkim za kosmetyk ciekawy i warty uwagi. Nie jest to coś bez czego absolutnie bym się nie obyła, ale fajnie się sprawdza w swojej roli, a mam zamiar nawet obadać jak się spisuje Milkshake jako róż do policzków :D. Uważam, że jest to produkt, na który naprawdę warto zwrócić uwagę, a nie tylko chwilowa moda - jaką dla mnie jest na przykład wysyp pseudo-BB-kremów czy mazaki do ust... Na tą chwilę - po testach, jestem pewna jednego - chciałabym mieć jeszcze przynajmniej dwa kolory tych cudaków ;). Mój wybór to Minx (przybrudzony róż) oraz Cloud 9 - biały pigment służący do rozjaśniania pozostałych odcieni :). Nie mogę się doczekać tego mieszania i tworzenia nowych wariantów kolorystycznych!

czwartek, 20 września 2012

FlosLek - Krem Pod Oczy Przeciw Pierwszym Zmarszczkom + So Sweet Blog Award

Dzisiaj drugi produkt przeciwzmarszczkowy 25+ ze "stajni" FlosLek przetestowany przeze mnie w ramach próby znalezienia produktu idealnego, którego z chęcią i przyjemnością będę używać, a który jednocześnie przygotuje moją skórę do walki z pierwszymi zmarszczkami :D. Tym razem atakujemy okolicę oczu!


PLUSY:
- przyjemny, delikatny zapach
- 30ml - duża pojemność jak na krem pod oczy
- nie podrażnia oczu
- nie powoduje pieczenia delikatnej skóry wokół oczu
- lekka konsystencja
- wydajny
- nie roluje się pod makijażem (choć preferuję stosowanie go na noc)
- cena ok 19,00zł - przeciętna
- doraźnie łagodzi "worki" pod oczami

MINUSY:
- zwyczajna tubka, a wolałabym w przypadku tego produktu taką ze zwężonym, precyzyjnym dzióbkiem, który jest bardziej higieniczny i wygodniejszy
- powoli się wchłania, pozostawia uczucie mokrej skóry wokół oczu
- krótkotrwałe nawilżenie

OCENA OGÓLNA:
3+/6
Sytuacja podobna jak przy kremie na noc z tej samej serii - po prostu nie urywa tej części ciała, w której plecy tracą swą szlachetną nazwę... Dla mnie taki zwyklak podobny wielu innym. Dodatkowo uchwyciłam w nim ważną wadę, która mnie osobiście bardzo przeszkadza. W recenzowanym (wczoraj - klik!) kremie na noc producent dodał szpatułkę, dzięki której dbaliśmy o higienę używania produktu, natomiast tutaj, krem pod oczy, czyli nakładany na okolice szczególnie wrażliwe i delikatne, jest zamknięty w tubkę, która nadawałaby się na krem do rąk, a nie pod oczy. Osobiście uważam to za spory błąd - dla mnie kremy pod oczy powinny być albo w dozownikach z pompką, albo przynajmniej w tubkach z wydłużonym "dzióbkiem" z małym otworkiem - są one nie tylko bardziej higieniczne, ale też wygodniejsze. Być może się czepiam, ale po prostu opakowanie takie jakie jest, jest mało wygodne. Z pewnością plusem jest fakt, że krem nie podrażnił oczu ani ich okolicy, a takie przypadki się zdarzały u mnie. Czy działa na zmarszczki? Nie wiem, bo akurat w otoczeniu oka jeszcze mi się nie pojawiły, moja budowa okolicy oczu nie zdradza też skłonności do powstawania kurzych łapek - kiedy się uśmiecham nie marszczą mi się okolice zewnętrznych kącików oczu. Bardziej zależało mi na nawilżeniu tych partii skóry, które niestety polegać miało chyba jedynie na stworzeniu (znowu!) nawilżającego filmu na skórze, w postaci długo wchłaniającej się warstewki, po której zniknięciu znika jednak także nawilżenie... Na tzw. "worki" pod oczami działa raczej doraźnie - w momencie posmarowania daje chłód i ulgę. Z pewnością plusem jest fakt, że krem nie roluje się gdy nakładamy na twarz makijaż, ma lekką konsystencję i jest przez to diabelnie wydajny. Ta wydajność pewnie jeszcze wyjdzie mi bokiem, bo krem wzbudza we mnie mieszane uczucia i raczej się już nie zaprzyjaźnimy...


Jak widzicie produkty z serii Happy Per Aqua nie do końca mnie usatysfakcjonowały. Być może moje nastawienie do nich - bardzo entuzjastyczne z początku, sprawiło, że brak spektakularnego działania mnie zniechęcił... Być może miałam zbyt duże oczekiwania? Częściowo prawdopodobnie tak, ale wolę pozostać taką kosmetyczną marzycielką, która wierzy, że kiedyś, w każdej kategorii kosmetycznej, znajdzie produkt, który powali ją na łopatki :D. Tymczasem wyruszam na dalsze poszukiwania ideału, który uchroni mnie przed zmarszczkami (najlepiej do późnej starości! hehe! :D).


So Sweet Blog Award



Zostałam nagrodzona przez Pannę Joannę wyróżnieniem So Sweet Blog Award, za co bardzo dziękuję! 

Asiu - gdyby do mnie znaczek dotarł wcześniej z pewnością znalazłabyś się na mojej liście wyróżnionych :D - regularnie czytałam Twojego bloga zanim się poznałyśmy i miałam takie przeczucie - to jest dziewczyna, z którą bym się dogadała - i wygląda na to, że miałam rację :D, dziękuję Ci za wyróżnienie :* no i mam nadzieję, że niedługo się znowu widzimy :D

A czego ja szukam w blogach i co doceniam? Lubię czytać blogi, których autorki mają lekkie pióro, swobodnie piszą, mają poczucie humoru - wtedy czuję, że to takie blogerskie bratnie dusze :), dziewczyny, z którymi sama mogę się identyfikować. Doceniam dbałość o język i stylistykę, przejrzystość wpisów. Przyciągają mnie blogi z pięknymi zdjęciami i oprawą graficzną.

Wyróżniam:

Słomkę z bloga Czekam i pachnę - po prostu uwielbiam jej poczucie humoru, każdy jej post przyprawia mnie o uśmiech na twarzy, a niektóre nawet o rechotanie w głos, na co moje psy reagują pogardliwym spojrzeniem "zgłupiała, chichra się do komputera..."
Eweskę z bloga Pędzlem Malowane - za przepiękne makijaże i jeszcze piękniejsze zdjęcia
Siouxie z bloga Siouxie and the City - ponownie za poczucie humoru, styl pisania, który bardzo dobrze mi się czyta, mam wrażenie, że to po prostu fajna dziewczyna i dogadałybyśmy się gdybyśmy miały okazję się poznać :)
Hexxanę z bloga Tysiąc jeden pasji, którą czytam od niepamiętnych czasów i zawsze mogę liczyć na ciekawą recenzję

Oczywiście blogów, na które zaglądam jest dużo, dużo więcej - w obserwowanych mam ponad setkę, a chyba podchodzę już pod 200 :).


Wygrałam! Wygrałam! Wygrałam!

Umc!Umc!Umc! Bejbi! :D Wygrałam sesję u Eweski z bloga Pędzlem Malowane !
Mam szaleństwo z radości i rogal na pyszczku :D. Eweska robi przepiękne zdjęcia - same zobaczcie na jej blogu!

http://pedzlem-malowane.blogspot.com

Zdjęcia są cudne, boskie, nieziemskie <3.
Nareszcie zostanę przez kogoś pomalowana i sfotografowana - dotychczas jeszcze nikt nigdy, w całym moim 24-letnim życiu, mnie nie malował, więc tym bardziej nie mogę się doczekać! No i w końcu będę mieć prawdziwe zdjęcia, a nie foteczki które zazwyczaj cykam pod nieobecność domowników z samowyzwalaczem bądź "z ręki" moim mikro aparacikiem :D.

Ewesko - dziękuję!!!

środa, 19 września 2012

FlosLek - Happy Per Aqua - Krem Regeneracyjny Przeciw Pierwszym Zmarszczkom

Mam 24 lata i wiem, że czas zacząć profilaktykę przeciwzmarszczkową... Buu! Jakie to smutne, ale czas nie oszczędza nikogo, chociaż patrząc na moją mamę, mam nadzieję, że przejęłam w tej kwestii trochę jej genów :). Nie zmienia to jednak faktu, że skórze trzeba pomóc! Niestety właśnie w okolicy 25. roku życia procesy syntezy kolagenu w skórze zaczynają ustępować ilościowo procesom jego degeneracji. Dodatkowy wpływ na to mają czynniki egzogenne, zatem również egzogennie powinnyśmy skórę wspierać!
Na rynku mamy całą masę produktów przeciwzmarszczkowych dla kobiet w różnym wieku, jednak nadal mało jest produktów, które mają zapobiegać pierwszym zmarszczkom już u dziewczyn dwudziestokilkuletnich!
Naprzeciw naszym potrzebom wyszła firma FlosLek ze swoimi kosmetykami z serii Happy Per Aqua - program nawilżający, a ja - zaciekawiona ich propozycją, postanowiłam przetestować działanie tych produktów.
Do testów wybrałam dwa kosmetyki - krem regeneracyjny przeciw zmarszczkom i krem pod oczy przeciw pierwszym zmarszczkom - dzisiaj przedstawię Wam pierwszy z nich, a recenzję drugiego szykuję na jutro :).

FLOSLEK - HAPPY PER AQUA - REGENERACJA - KREM PRZECIW ZMARSZCZKOM

PLUSY:
- przyjemny, nienachalny zapach
- dołączona w opakowaniu szpatułka do nakładania kremu - plus za higienę!
- lekka konsystencja
- nie pozostawia tłustego filmu na skórze
- ładne opakowanie
- daje uczucie nawilżenia (choć krótkotrwałe)
- nie zapchał mnie
- bez parabenów
- cena 18,40zł - przeciętna
MINUSY:
- pozostawia uczucie "czegoś" na skórze ;), zgodnie z informacją producenta
- na opakowaniu narysowane jest zarówno słoneczko jak i księżyc, więc trzeba doczytać, że krem przeznaczony jest na noc
OCENA OGÓLNA:
4/6
Wystawiam temu kremikowi ocenę dobrą i nic ponad to, gdyż jest po prostu przyzwoity. Nie zrobił niczego nadzwyczajnego, co pozwoliłoby mi ocenić go wyżej. Po prostu nic czego nie dałby mi każdy inny krem, który wcześniej stosowałam. Krem zostawia na skórze delikatny film, pomimo tego, że konsystencję ma lekką i nie zapycha - jednakowoż producent rzetelnie informuje nas o tym, że krem właśnie taką właściwość ma - jest to warstwa, która ma nawilżać i odbudowywać barierę hydrolipidową skóry. Krem ma dość przyjemny zapach, który uprzyjemnia stosowanie go, wg mnie "wieje pościelą" i sprawdza się pod tym względem jako produkt na noc ;). Duży plus dla firmy za dołączenie do kremu szpatułki do nakładania - niewiele firm dotychczas o tym pomyślało, a uważam to za świetny pomysł!
Plusem jest dla mnie fakt, że firma Floslek stworzyła krem z góry przeznaczony na noc. Dlaczego to moim zdaniem plus? Ponieważ przy podziale kremów na dzienne i nocne, kremy nocne mają wyższe stężenie składników aktywnych, które mogą dobrze penetrować przez oczyszczoną wieczorem skórę i lepiej wpływać na jej stan, ponadto w czasie snu procesy wolnorodnikowe zwalniają, a procesy odnowy komórek wzmagają się, czyli właśnie wtedy skóra potrzebuje większej ilości aktywnych składników.
Być może krem ten na dłuższą metę rzeczywiście ochroniłby mnie przed zmarszczkami, ale na wieloletnie testy raczej nie ma szans, a ja chyba jednak poszukam dalej czegoś, co bardziej przypadnie mi do gustu. Kosmetyk przeznaczony jest do cery normalnej, ale spójrzmy prawdzie w oczy - która z nas taką ma? Na moje oko pewnie 90% kobiet boryka się z jakimiś problemami cery, więc cera "normalna" to zaiste niedościgniony ideał... Być może tejże "cerze normalnej" produkt wystarczyłby w zupełności, jednak moja buzia chyba potrzebuje czegoś więcej... Słowem zakończenia - nadal szukam kremu na szóstkę! :)

wtorek, 18 września 2012

Mariza - Aksamitny fluid matująco-kryjący - Porcelana, Puder sypki - Naturalny

Na dzisiaj przygotowałam dla Was recenzję produktów firmy Mariza - dla mnie zupełnie nowej, gdyż nigdy wcześniej nie spotkałam się z ich kosmetykami, a teraz mogę powiedzieć, że warto było się z nimi zaznajomić. Okazuje się, że firma Mariza udostępnia swoje produkty klientom za pośrednictwem konsultantek, a katalog możecie pobrać z ich strony internetowej tutaj (swoją drogą czyżby na okładce letniego katalogu widniała twarz naszej "najsłynniejszej kibicki Euro" Natalii Siwiec? :D).
Wracając jednak do samych produktów - dzisiaj chciałabym Was zapoznać z dwoma produktami, a mianowicie z Aksamitnym Fluidem Matująco-Kryjącym w kolorze Porcelana oraz Pudrem Sypkim w odcieniu Naturalnym - do dzieła!

AKSAMITNY FLUID MATUJĄCO-KRYJĄCY - PORCELANA

 PLUSY:
- przyjemna, "mokra" konsystencja - przypomina BB krem Lioele Water Drop (chociaż kropelek wydzielających się z podkładu nie zauważyłam)
- żółtawy odcień - nie "świnkuje"
- nawilża
- posiada filtr UV
- jest beztłuszczowy
- nie zapycha
- nie podkreśla suchych skórek
- krycie średnie, ładnie ujednolica cerę
- daje ładne, naturalne, matowe wykończenie "zdrowej" skóry
- higieniczny i wygodny dozownik w postaci pompki
- przyjemny, świeży zapach
- cena 11,90zł
 MINUSY:
- pomimo faktu, że ma być kosmetykiem kryjącym, nie do końca radzi sobie z zaczerwienieniami
- matuje na zbyt krótko - maksymalnie 2 godziny (chociaż u mnie to i tak wyczyn...)
OCENA OGÓLNA:
4+/6
Jeśli o ocenie miałby decydować jedynie stosunek ceny do jakości, to podkład ten dostałby pękatą szóstkę! Za cenę niecałych 12zł mamy podkład, który bije na głowę niektóre średniopółkowe produkty typowo drogeryjne (w nawiasie cenowym powiedzmy 20-30zł), a już na pewno pseudo-BBkremy, które ostatnio zalały polski rynek. Obiektywnie, i bez patrzenia na cenę, rzecz biorąc produkt da się lubić, jest przyjemny w użyciu zarówno dzięki zapachowi, jak i bardzo miłemu uczuciu nawilżenia skóry po aplikacji. Dużym plusem jest naturalny, nie płaski mat oraz niepodkreślanie suchych skórek. Największy zarzut wobec tego kosmetyku to fakt, że efekt zmatowienia skóry pozostaje widoczny dość krótko, a krycie, które występuje w nazwie, jest zaledwie średnie i bardziej wymagającym cerom nie przypasuje. Jeśli szukacie kosmetyku, który czyni skórę całkowicie matową - ten produkt nie jest dla Was, gdyż poziom matowienia jest równie średni jak krycia, ale dla mnie to duży plus, bo skóra prezentuje się bardzo naturalnie. Największy plus - nie świnkuje mnie dzięki żółtawemu odcieniowi! Czy polecam? Owszem - dla cer wymagających średniego krycia i średniego matu oraz poszukiwaczek lekkich podkładów beztłuszczowych.

PUDER SYPKI - NATURALNY

PLUSY:
- bardzo dobrze matuje
- ładny odcień - pozostawia skórę delikatnie muśniętą opalenizną, ale nie przesadnie, dzięki obecności żółtawych pigmentów
- pozwala skorygować niedoskonale dopasowany - za jasny, podkład
- bardzo wydajny
- nie zapycha
- cena 14,90zł
MINUSY:
- zapach "babcinych" kosmetyków
- łatwo z nim przesadzić i zrobić sobie plamę na buzi - wymaga delikatnego omiatania twarzy pędzlem - szczerze odradzam dołączony aplikatorek w postaci gąbeczki
- nakładany warstwa na warstwę po kilku aplikacjach daje efekt maski
OCENA OGÓLNA:
4/6
Być może nie wynika to z ilość plusów i minusów, ale polubiłam ten produkt. W jego przypadku najważniejszą zasadą jest po prostu - nie przesadzić! Szczególnie przypadł mi on do gustu za to, że potrafi dopasować niekoniecznie dobrze dobrany podkład do mojej karnacji - skorygować różnicę odcienia, a nawet całkowicie ją zniwelować. Ponadto ma dobre właściwości matujące. W związku z tym, że zawiera pigmenty, nie polecam używać go za pomocą dołączonej gąbeczki, a jedynie z użyciem pędzla, delikatnie omiatając twarz, gdyż postawienie "stempelka" spowoduje pojawienie się plamy, którą ciężko później rozetrzeć ;). Prawdę mówiąc to taki kosmetyk, który z jednej strony lubię, a z drugiej byłby mi obojętny, jednak chyba po prostu nauczyłam się go używać z umiarem i wykorzystywać zalety, a unikać ujawnienia się wad... Z pewnością na plus wpływa jego cena ;). Jedyne czego nie uniknę to "babciny" zapach, ale do niego też można się przyzwyczaić ;).
Na zdjęciu wydaje się bardzo jasny, ale to wina aparatu + odcienia skóry mojego przedramienia ;). Mimo wszystko widać - po prawej stronie, obecność żółtych pigmentów.

poniedziałek, 17 września 2012

Sleek i-Divine Snapshots - paleta cieni do powiek

PLUSY:
- zróżnicowane kolory, wśród których wyróżnić można 4 "linie" kolorystyczne - chłodne zielenie, nasycone róże i fiolety, ciepłe kolory jesieni, neutralne cielaczki :)
- bardzo dobrze napigmentowane i miękkie kolory - zwłaszcza metaliczne
- wybór cieni matowych jak i metalicznych
- duże lusterko oraz aplikatorek - powójna gąbeczka na długim trzonku, w zestawie
- bardzo estetyczne opakowanie, dobrze się zamyka i łatwo otwiera
- bardzo dobrze się aplikują, w zależności od roztarcia, użycia na mokro czy sucho, możemy uzyskać zarówno nasycone barwy (może z wyjątkiem cielistego cienia, którego praktycznie nie widać) jak i delikatniejsze wykończenie
- świetna trwałość zarówno z bazą jak i bez
- każdy cień ma swoją nazwę - bardzo mi się to w paletach Sleeka podoba
- nareszcie paleta bez czarnego cienia! posiadaczki Sleeków wiedzą o co mi chodzi ;)
- brak osypywania się cieni
MINUSY:
- słabo napigmentowany cień Sand Walker - cielisty oraz średnia pigmentacja miętowego Summer Breeze
- brak nazwy paletki na górnej "klapce" opakowania
- bezładne rozrzucenie kolorystyczne cieni w palecie
OCENA OGÓLNA:
6/6
Jestem może przewidywalna do bólu, ale palety Sleeka są dla mnie po prostu ideałami, co z resztą łatwo stwierdzić po ilości plusów. Generalnie rzecz biorąc na tą właśnie paletkę czaiłam się już od kiedy tylko pojawiła się wiadomość o jej istnieniu ;). Z konsultacji z innymi blogerkami, a także z własnych obserwacji wywnioskowałam, że jest ona poniekąd mieszanką palety Monacco i Caribbean, ale - choć tą drugą posiadam, to i tak ta wydawała mi się warta zainteresowania. Być może zdziwi Was to co napiszę, ale uważam, że ta paleta jest świetna na jesień! Po pierwsze ze względu na 3 cienie w barwach jesieni: metaliczna Tequila Sunrise, półmatowy Washed Ashore oraz, ponownie, metalik - Sunset (wszystkie o świetnej pigmentacji) - powiedzmy, że to było do przewidzenia. Równie dobrze jesienią spiszą się odcienie neutralne, które zasadniczo przydać się mogą przy każdym makijażu, a mianowicie - metaliczny Martini oraz matowy i - ku mojemu ubolewaniu - słabo napigmentowany Sand Walker. A w jaki sposób pozostałe odcienie mogą przydać się jesienią? Otóż - jak zapewne zauważyłyście, mój blog zmienił co nieco wygląd właśnie na jesień, a wybrałam fiolety, ponieważ kojarzą mi się one z pięknymi wrzosowiskami, które jesienią mienią się feerią odcieni od jasno-liliowych po nasycone, głębokie burgundy. Dlatego tez uważam, że dwa odcienie fioletu - matowy Purple Haze oraz metaliczny, delikatny Lotus Flower, podparte jeszcze matowym różem Magenta Madness pozwolą nam wyczarować na oczach piękną, idealnie jesienną, wrzosową łąkę :). Co w takim razie z chłodnymi zieleniami? Myślę, że nikogo przekonywać nie trzeba, że jesień jest wspomnieniem po lecie jednak z chłodnym akcentem zimy, dlatego sądzę, że dla tych pięknych i dobrze napigmentowanych metalików - Green Iguana, Humming Bird i Kiwi Flower oraz delikatnej matowej mięty Summer Breeze również znajdzie się miejsce w jesiennym makijażu. Pozostałe zalety tej paletki wymieniłam w plusach i chyba wyczerpałam ich temat dostatecznie, aby przekonać Was, że ta paletka warta jest uwagi :).
Cieszę się także bardzo, że nie tylko ja, ale także 3 wczorajsze laureatki rozdania będą miały szansę przekonać się o jakości Sleekowych paletek :).
Nie wiem czy wszystkie z Was to zauważyły, ale Sleek zmienił nieco design swoich opakowań, choć nadal pozostały one czarne i matowe, to napis jest teraz mniejszy, nadal jednak nie ma nazwy paletki na górnej "klapce" opakowania... Zdarzało się to czasem w przypadku limitowanek, jednak Sleek niestety nie podtrzymał tej dobrej tradycji, która pozwalałaby łatwiej rozeznawać się w swoich zbiorach posiadaczkom więcej niż jednej palety...
Być może zaciekawił Was minus, o którym napisałam, a mianowicie bezładne rozrzucenie cieni w palecie (dotyczy to nie tylko tej palety) - otóż ja jestem fanką systematyki, ułożenia podobnych kolorów obok siebie (czy Wy też w podstawówce układałyście kredki w pudełku zgodnie z paletą kolorystyczną?), niestety nie uświadczy się tego w tej palecie, ale ponieważ ja lubię trochę postawić na swoim, to swatche dla Was są ułożone "po mojemu", o! :)
Na poniższych zdjęciach - górna linijka to zbliżenie cienia, dolna - swatch :).



Dziękuję firmie alledrogeria.pl za udostępnienie palety do testów oraz za ufundowanie palet dla czytelniczek bloga, rozlosowanych we wczorajszym rozdaniu :).

sobota, 15 września 2012

Spotkanie Śląskich Bloggerek - relacja

Z niemałym opóźnieniem, ale w końcu, przybywam do Was z relacją ze Spotkania Śląskich Bloggerek! 
Jak zapewne wyczytałyście już na blogach pozostałych uczestniczek, było nas aż 40! 

Oto lista oraz linki do blogów wszystkich dziewczyn:


czyli nasze wspaniałe Organizatorki :D

oraz

no i oczywiście ja :D.

Zdjęcia ze spotkania pojawiły się już u wielu dziewczyn, więc teraz ja pokażę Wam swoje :).

Spotkałyśmy się w Pubie Kredens w Katowicach przy ulicy Świętego Jacka 9
 Nasze kochane Organizatorki sprawiły dla każdej uczestniczki identyfikator, co bardzo ułatwiało nam poznanie się nawzajem :).
 Trzeba przyznać, że Sponsorzy również stanęli na wysokości zadania - niemalże cała podłoga, stoły i otaczające nas sprzęty dosłownie tonęły w pudełkach, pudełeczkach, torbach, pakunkach, reklamówkach i torebeczkach pełnych kosmetyków dla nas przeznaczonych!


 Gdy w końcu byłyśmy w komplecie, przyszedł czas na rozdanie prezentów od Sponsorów oraz - oczywiście - niekończące się pogaduchy!






 Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że łapki aż nas świerzbiły, żeby pooglądać wszystko co dostałyśmy podczas raczenia się pyszną Kredensową kawą, napojami i jedzeniem.
Wiele dziewczyn dysponowało też robiącym wrażenie sprzętem fotograficznym, dzięki któremu po spotkaniu na blogach pojawiło się wiele świetnych relacji zdjęciowych, do których obejrzenia serdecznie Was zapraszam!

 Po spotkaniu, które - choć już w mniej licznym gronie, potrwało do późnego wieczora, potelepałam się do domku i mogłam wreszcie zajrzeć do paczek! 
 Sponsorami naszego spotkania były firmy:
 Cleanic
  Pharma CF
Venus 
 Vipera
 Miraculum
 Diadem
 Bielenda
 Hean
 Venita

 Procter&Gamble
 Paese
 Anatomicals
 Farmona
 Pat&Rub

Spodziewajcie się więc wielu recenzji nowych kosmetyków :D.


Ponadto firma Green Pharmacy postanowiła nagrodzić 3 bloggerki - uczestniczki Spotkania, które przedstawią najlepsze zdjęcia i relacje, zestawami swoich kosmetyków!
Część relacji wypatrzyłam już na blogach sama, ale będzie mi łatwiej jeśli podeślecie mi linki, które ja wyślę do sponsora i wśród nich zostaną wybrane 3 laureatki, które poproszę o adresy do wysyłki :).








Ponadto oczywiście zapraszam Was serdecznie na rozdanie z alledrogeria.pl, które trwa do jutra!