niedziela, 29 września 2013

Real Techniques by Samantha Chapman - Blush Brush - jajeczko, czyli pędzel do różu, który sam maluje!

Zawczasu ostrzegam osoby wrażliwe, kobiety w ciąży, dzieci i ludzi starszych, że post będzie kipiał słodkością i generalnie rzyganie tęczą gwarantowane :D.

Obożebożebożebożenko! Kocham ten pędzel.
I tu mogłaby się skończyć moja recenzja, bo podsumowuje wszystko co mam do powiedzenia na jego temat, ale spokojnie, spokojnie - parę słów jednak naskrobię, żeby była jasność dlaczego tak go kocham ;).

Nigdy w całym swoim 25-letnim życiu nie miałam tak fantastycznego pędzla do różu. Jedno maźnięcie po produkcie - czy to w kamieniu czy sypkim, potem szybki ruch po "jabłuszku" policzka i gotowe. Ten pędzel po prostu sam maluje. Mógłby być dodawany do książki zatytułowanej "Blush Application for Dummies", bo nawet osoby stawiające pierwsze kroki w makijażu dałyby sobie bez problemu radę z estetycznym nałożeniem różu z jego użyciem.

Oczywiście nie samą łatwością aplikacji "jajeczko" zdobyło moje serce. Jego taklonowe włosie jest niesamowicie delikatne i miękkie - przyjemnie się nim mizia :D. Pędzel jest bardzo estetycznie i porządnie wykonany, rozszerzony koniec trzonka pozwala postawić go w pionie. Nie zauważyłam, żeby jakikolwiek włosek "spadł mu z głowy". Generalnie uważam, że sam jego projekt jest bardzo fajnie przemyślany, no ale w końcu wyszedł "spod ręki" Samanthy, więc można się było spodziewać, że będzie to produkt zaprojektowany tak, by jak najlepiej służyć wizażystkom ;).

Ja moje "jajeczko" kupiłam na stronie iHerb.com, na której dokonuję wszystkich swoich pędzlowych zakupów (o zamówieniu pisałam Wam w tym poście). Zapłaciłam za nie $8,99, czyli mniej więcej 30zł, a teraz zastanawiam się mocno nad zamówieniem kolejnego, aby aplikować nim bronzer, bo praca z tym pędzlem to prawdziwa przyjemność. Uważam, że jest w 100% wart swojej ceny (oczywiście tej na iHerb ;)). Jeżeli chcecie znaleźć go w asortymencie iHerb - jest tutaj.

Będę go polecać wszystkim, którzy zechcą mnie wysłuchać - jestem nim zauroczona, uwielbiam z nim pracować, będę go ratować w razie pożaru i innych kataklizmów :D. To moje wielkie pędzlowe-LOVE.

PLUSY:
- łatwość malowania - maluje sam :D
- miękkie, elastyczne włosie taklonowe
- idealny kształt do nakładania różu (a także konturowania bronzerem!)
- bardzo estetyczne i porządne wykonanie
- nie wypadają z niego włoski
- można postawić go na rozszerzonej części trzonka
- cena - ok. 30zł przy zamawianiu z iHerb - jest jej wart! Chcę następnego!

MINUSY:
- nie robi kanapek i nie podaje ich do łóżka... :D :D :D

OCENA OGÓLNA:
6/6








Jeżeli czujecie się skuszone i chcecie same popełnić zakupy na iHerb, to przy pierwszym zamówieniu warto skorzystać z kodu dającego rabat -$5 lub nawet -$10 przy zakupach powyżej $40 - przy składaniu zamówienia wpisujemy kod QUR669.

Przeczytałam sobie to co napisałam i widzę "sweetness overload", ale cóż poradzę. Miłość robi z mózgu papkę :D, a ja generalnie jestem osobą dość ekstatycznie cieszącą się z fajnych rzeczy (za to jak mi coś nie podpasuje to hejta też puszczę z wielką chęcią ;)). Mam do tego pędzla mniej więcej taki stosunek jak do małego puchatego szczeniaczka :D. Bardzo gorąco Wam go polecam :).


sobota, 28 września 2013

Sleek MakeUp - Brow Kit - Dark - zestaw do stylizacji brwi - bo brwi to nie bliźniaczki - to siostry!

Mam chyba ostatnio jakąś brwiową obsesję, która objawia się jak widać także na blogu, bo to kolejny post o produkcie do brwi w ciągu naprawdę niedługiego czasu :D. No ale kto nie chce mieć ładnych brwi? Wpadła mi w oko nawet ostatnio taka grafika, która tym bardziej zmobilizowała mnie do poszukiwania sposobu na to, aby moje brwi wyglądały jak najlepiej  (BTW moim brwiowym ideałem jest Maxineczka <3).
W myśl tego tekstu doszłam do wniosku, że potrzebuję jakiegoś ciekawego malowidła do brwi, a jako że akurat miałam okazję aby wybrać sobie coś z oferty Cocolita.pl do przetestowania, to zdecydowałam się właśnie między innymi na Sleek MakeUp - Brow Kit w wersji Dark.

Zgodnie z moim wyborem - w paczuszce od Cocolita.pl otrzymałam charakterystyczne, profesjonalnie wyglądające, czarne pudełeczko z napisem Sleek, o wymiarach 6,5x6,5x1,5cm, które mieści w sobie wosk oraz cień do brwi (wymiary każdego - ok. 3,0x2,5cm), a także mikrusieńką pęsetę oraz dwa pędzelki, w tym jeden skośnie ścięty (ten drugi mi gdzieś nawiał - chyba nie lubi zdjęć...).

Ponieważ aktualnie jestem brunetką, wybrałam wersję Dark i jestem zadowolona z wyboru - wersja Extra Dark byłaby już za ciemna, Black tym bardziej, a Light jest sporo jaśniejsza - uważam, że brakuje wersji Medium lub Ash, ale takich Sleek w ogóle nie produkuje.

Zarówno wosk jak i cień są bardzo dobrze napigmentowane. Mam wrażenie, że wosk na wierzchu troszkę się utlenia, bo po przejechaniu po nim pędzelkiem ujawnia się znacznie lepszy kolor - na wierzchu widać czerwonawe tony, ale po zdjęciu tej warstwy odkrywamy neutralny brąz. Pigmentacja jest tak dobra, że trzeba uważać, żeby z nim nie przesadzić, szczególnie, że charakteryzuje się dość miękką konsystencją. Na brwiach ładnie się błyszczy nadając włoskom zdrowy i naturalny wygląd - dzięki niemu możemy zniwelować efekt "przypudrowania", który daje nam cień.

W przypadku cienia pigmentacja również jest świetna, a jego odcień bardzo fajnie współgra z moim kolorem brwi - używam go częściej niż wosku (w przypadku podobnego zestawu do brwi, który miałam z e.l.f.'a w wersji Medium używałam praktycznie tylko wosku, bo cień był za jasny). W naturalnym świetle wygląda bardzo dobrze, natomiast mam spore "ale" w stosunku do tego jak prezentują się pomalowane nim brwi na zdjęciach. Niestety obiektyw aparatu wyciąga z niego ciepłe tony, które przy brwiach o chłodnym naturalnym odcieniu (jak moje), rzucają się w oczy i nie wyglądają zbyt dobrze - tak samo było jednak w przypadku zestawu z e.l.f., więc sama już nie wiem czy to wina aparatu czy kosmetyku. Na szczęście nie fotografuję się aż tak często, żeby ubolewać mocno nad odcieniem cienia, a że w naturalnym świetle prezentuje się bardzo dobrze, to zamierzam go używać i w razie czego zwiewać przed każdym człowiekiem dzierżącym aparat w promieniu 100m :D.

Koszt tego zestawu to 39,90zł na Cocolicie - dwa razy tyle co zestaw z e.l.f. (którego recenzowałam tutaj), ale ja miałam okazję spróbować obu i zdecydowanie wybieram Sleeka, przede wszystkim ze względu na znacznie lepszą pigmentację. Mając już doświadczenie z tego typu produktem wiem, że spokojnie wystarczy nawet na 2 lata używania na bieżąco (tak długo używałam e.l.f.'a), więc moim zdaniem cena nie jest wygórowana i warto spróbować, zwłaszcza jeżeli nie jesteście fankami hennowania brwi (ja robię jedno i drugie :D).

Produkt ten generalnie przypadł mi bardzo do gustu i ocierałby się o ideał gdyby nie te ciepłe tony, które wychodzą na zdjęciach. Jest lepiej niż w przypadku e.l.f.'a, ale zostawię jeszcze punktowy margines dla jakiegoś cudu do brwi, który powali mnie na kolana ;).
PLUSY:
- świetna pigmentacja zarówno wosku jak i cienia
- bardzo ładne opakowanie
- dołączone aplikatorki i pęsetka
- lusterko w pudełeczku
- cień nie pyli i nie osypuje się
- dobry odcień cienia i wosku (w świetle naturalnym)
- cena - 39,90zł - biorąc pod uwagę wydajność - zestaw wystarczy na jakieś 2 lata - dla mnie jest akceptowalna

MINUSY:
- obiektyw aparatu wydobywa z produktu ciepłe tony - na zdjęciach czasami widać, że brwi są "poprawiane"
- brak wersji Medium pomiędzy Light i Dark - przydałaby się

OCENA OGÓLNA:





Nawet na tych zdjęciach widać, że apart podbił ciepłe tony :/


Na zdjęciu ze strony producenta kolor też nie został oddany w 100%, bo moim zdaniem w rzeczywistości odcienie wypadają nieco bardziej popielato-żółtawo
Moje poczynania w dążeniu do idealnych brwi pokażę Wam niedługo przy okazji makijażu popełnionego paletą Sleek Original  (tak, tak - w końcu ją mam :) - szczególne podziękowania dla pewnej przemiłej osóbki, dzięki której trafiła w moje ręce :*).

Pomimo pewnych wad, uważam, że zarówno Brow Kit ze Sleeka, jak i ten, którego używałam wcześniej - z e.l.f.'a - to bardzo przydatne kosmetyki, które warto mieć w kosmetyczce w razie brwiowego kataklizmu - np. wyskubania sobie dziury :D, choć ja zdecydowanie wybieram produkt Sleeka. Na ten moment nic lepszego i bardziej osiągalnego cenowo niż Sleek Brow Kit na horyzoncie się nie pojawia, więc to właśnie on jest aktualnie stałym bywalcem na moich brwiach :).

piątek, 27 września 2013

Pachnący Piątek z Goodies.pl - Yankee Candle - W moim magicznym domu...


Jesień powoli daje mi się we znaki - przechorowałam już paskudną anginę, która przyszpiliła mnie do łóżka na ponad tydzień i nadal w sumie bywają dni, kiedy czuję się "niewyraźnie" ;). W takie deszczowe popołudnia jak dziś z pomocą przychodzą mi woski Yankee Candle, a kompozycja trzech zapachów, które towarzyszyły mi w tym tygodniu przywodzi na myśl pewną piosenkę, zatem... Zapraszam Was dzisiaj na Pachnący Piątek z Goodies.pl - W moim magicznym domu!



W rytmie tej cudnej bossanovy, która niesamowicie przypomina mi dźwięk spadających z nieba kropel deszczu, przedstawiam Wam 3 woski, które wybrałam w tym tygodniu:
- Home Sweet Home - Kochany dom
- Camomile Tea - Herbatka rumiankowa
- Vanilla Chai - Herbatka waniliowa


Yankee Candle - Home Sweet Home
Ciepły i korzenny zapach, który ja nazwałabym "Ciepło domowego ogniska" - tak właśnie kojarzy mi się rodzinny dom, wspólne pichcenie z mamą w kuchni, zagniatanie ciasta na babeczki, leżenie pod kocykiem na kanapie w salonie i picie gorącej herbaty, bo dopiero co skończyliśmy z tatą odśnieżać podjazd. Ewidentnie jesienno-zimowy zapach - latem mógłby być nie do zniesienia, natomiast teraz... to wymarzony aromat! Jeden z faworytów na zimę :).


Yankee Candle - Camomile Tea
Za zapachem ziół, mówiąc bardzo delikatnie - nie przepadam ;), a herbatka rumiankowa zdecydowanie "daje" ziołami, więc podeszłam do tego zapachu mocno sceptycznie. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, gdy wosk zaczął się topić, a ja poczułam zapach, który... spodobał mi się! Owszem - czuję rumianek, ale nie taki ze sklepu zielarskiego - suszony, zmielony i w torebkach, tylko świeży - tak jakby herbatę zaparzono ze świeżego ziela rumianku, a w dodatku posłodzono ją miodem! Aromatu miodu też nie lubię (haha :D), lecz ta kompozycja jest tak świetnie wyważona, że zapach jest ciepły, subtelny i bardzo przyjemny :). Do faworytów może jeszcze go nie zaliczę, ale z pewnością będę do niego wracać :).


Yankee Candle - Vanilla Chai
Uwielbiam zapach wanilii. Wosk Camomile Tea również przypadł mi do gustu. Idąc tokiem myślenia, który sam się nasuwa, zapach herbaty waniliowej także powinien był mi się spodobać i z takim nastawieniem odpalałam go wczoraj. No i niestety klapa. Jakiś taki nie mój. Za dużo dziwnych przypraw, zbyt dusząco i intensywnie, a wanilii niestety nie czuję w ogóle. Jest za tu stanowczo za dużo imbiru i chyba anyżek, a jego zapach jest dla mnie kompletną masakrą. Vanilla Chai to kompozycja z jesiennej kolekcji Q3 na rok bieżący i mam nadzieję, że pozostałe 3 woski, które się w niej znalazły będą bardziej "moje", bo za waniliową herbatkę już podziękuję ;).

To już po raz piąty spotykamy się w Pachnącym Piątku z Goodies.pl, więc pora na mały research :). Chciałabym zapytać Was czy podoba Wam się formuła Pachnącego Piątku na moim blogu? Czy mój pomysł na dobór wosków "tematycznie" zgodnie z inspiracją muzyczną jest według Was atrakcyjny i interesujący? A może macie ochotę na małe podsumowanie wypróbowanych aromatów - które przypadły mi do gustu, a które nie? Jakiś ranking dotychczasowych zapachów? Wasze opinie będą bardzo pomocne przy tworzeniu kolejnych Pachnących Piątków :).
Buziaki!

czwartek, 26 września 2013

Bell - Milky Shake - 3D Effect Lip Gloss - 06 i 09 - mleczne błyszczyki od Bell

O mlecznych błyszczykach Milky Shake z firmy Bell wspominałam jako o jednym z moich hitów w poście o Odkryciach Kosmetycznych 2012, ale jakoś do dnia dzisiejszego nie doczekały się recenzji - a w tamtym poście napisałam, że będzie wkrótce... Zatem... 9 miesięcy później... rodzę to dziecię, czyli recenzję błyszczyków Bell Milky Shake 3D Lip Gloss - zapraszam Was do lektury :).

Po raz pierwszy o tym, że firma Bell w ogóle jeszcze na polskim rynku istnieje, dowiedziałam się - a jakżeby inaczej - z blogów kosmetycznych - na samym początku mojego blogowania. Do tamtej pory kojarzyła mi się z jakąś przedpotopową pomadką mojej mamy - taką w bordowym opakowaniu z zaokrągloną skuwką i nie budziła we mnie zbytniego entuzjazmu. Jednak kiedy Alina napisała o błyszczykach naśladujących słynny NARS - Turkish Delight (tak, tak - ten od Kim Kardashian ;)) i wymieniła wśród nich Bell Milky Shake, poczułam się więcej niż zainteresowana i popędziłam do drogerii Natura :).

Na początku nabyłam jedyny dostępny wówczas nr 09 - jasny róż, ale szybko zaopatrzyłam się w drugi - nudziakowy nr 06.

Obydwa odcienie niesamowicie mi się podobają - to po prostu kolory, które lubię nosić i pasują niemalże do każdego makijażu - ja zdecydowanie wolę podkreślać oczy niż usta ;).
Błyszczyki mają prześliczny zapach, smak też jest niezły. Aplikator ma postać pędzelka, czyli moją ulubioną, ponieważ mogę dozować ilość produktu bez konieczności gmerania co 3 sekundy w opakowaniu w celu nabrania kolejnej porcji kosmetyku. Samo opakowanie również przypadło mi do gustu.
Konsystencja jest dość rzadka, odrobinę lejąca, co daje intensywnie "mokry" wygląd, ale gdy przesadzimy z ilością produktu, może się "wylać" poza usta. Błyszczyki Milky Shake nie mają raczej tendencji do nadmiernego "klejenia się", co może być zasługą lekkiej i rzadkiej formuły kosmetyku. Produkt przyjemnie nawilża usta, jednak przy mocno wysuszonych wargach może wchodzić w zmarszczki i pomiędzy suche skórki dając nieestetyczny efekt (który znika, kiedy produkt wchłania się w skórę ust).
Wadą błyszczyków Milky Shake jest ich trwałość - mają tendencję do wchłaniania się w usta oraz dość szybkiego "zjadania".
Błyszczyki Milky Shake można go nabyć w drogeriach posiadających szafy Bell czyli np. Natura czy Hebe, często widuję je też na tzw. wyspach w galeriach czy hipermarketach. Ich cena to około 12zł - uważam, że jest adekwatna do jakości - ja kupuję te błyszczyki od 3 lat i mam zamiar robić to nadal, bo bardzo je lubię - nie bez przyczyny zostały odkryciem roku 2012 ;).
PLUSY:
- mleczne, nudziakowe odcienie
- prześliczny zapach
- niezły smak
- nie kleją się
- przyjemne dla oka opakowanie
- aplikatorek w pędzelku
- śliska konsystencja, która przyjemnie rozprowadza się na ustach
- bezdrobinkowe! <3
- nawilżają i zmiękczają usta
- znikają z ust równomiernie
- cena - 12zł - mnie odpowiada

MINUSY:
- konsystencja mogłaby być nieco mniej lejąca
- przy spierzchniętych ustach wchodzą w "zmarszczki" i podkreślają suche skórki (zwłaszcza nr 09)
- dość szybko się "zjadają" i znikają z ust

OCENA OGÓLNA:





Lubię te błyszczyki tak bardzo, że chętnie dałabym im szóstkę pomimo minusów, jednak postanowiłam być konsekwentna - dostają bardzo mocną piątkę! Ostatnio zamiast nich zakupiłam - również z Bell, błyszczyki Royal Glam w bardzo podobnych odcieniach (pisałam o nich w poście o zakupach w Hebe i Rossmannie) - być może tamte zasłużą na szóstkę, bo podobno mają być trwalsze - zobaczymy ;). Dotychczas Milky Shake w zupełności mi wystarczały, ale wiadomo - apetyt rośnie w miarę jedzenia ;).

Znacie te błyszczyki? Albo możecie polecić coś podobnego - bezdrobinkowego i nudziakowego?

środa, 25 września 2013

Babski comber u Eweśki i co z niego wyszło... :)


Jeżeli śledzicie FanPage mojego bloga na facebooku (jeśli nie - to serdecznie Was do tego zapraszam :D), to już wiecie, że wczoraj wraz z Asią z bloga http://joannapanna.blogspot.com/ oraz Gosią z kanału http://www.youtube.com/margaaretkaa wybrałyśmy się w odwiedziny do Eweliny, znanej Wam zapewne jako Eweśka z bloga http://pedzlem-malowane.blogspot.com/ .
Spędziłyśmy kilka dobrych godzin na pogaduchach kosmetycznych i nie tylko, na zabawie z małymi łobuziakami Eweśki, a przede wszystkim na malowaniu i fotografowaniu!

Efektem malowanek wykonanych przez Eweśkę na moim paszczoryjku są zdjęcia, które Wam dzisiaj prezentuję :D. Prawda, że mistrzostwo? :D











Asia podkradła moje zdjęcie, to ja podkradam też jej :D. Same zobaczcie! A po więcej zapraszam Was na jej bloga  http://joannapanna.blogspot.com/ oraz na bloga Eweśki http://pedzlem-malowane.blogspot.com/.

Cleanic - DeoSOFT, DeoFRESH - Dezodorant w chusteczce - bubel czy odkrycie roku?

O istnieniu dezodorantów w chusteczce dowiedziałam się z blogów dziewczyn, które współpracują z firmą Cleanic. Na początku pomyślałam, że to jakaś fanaberia, wymysł producenta, żeby powielić schemat nawilżanych chusteczek i zarobić na kolejnym nowym produkcie. Czytałam jednak kolejne pojawiające się recenzje i w końcu doszłam do wniosku, że jak wydam 3,50zł na paczkę chusteczek nawilżanych to nie zbiednieję, ale przynajmniej się dowiem o co kaman? No i się dowiedziałam.

Tamdadadaaaam! Mili Państwo, przedstawiam Wam jedno z moich odkryć roku - dezodorant w chusteczce! :D
Nie żartuję! Możecie mnie trzymać za słowo - te chusteczki na pewno znajdą się w kosmetycznym podsumowaniu roku 2013 jako hit, bo po prostu je uwielbiam. A dlaczego?

Dezodorant w chusteczce Cleanic występuje w dwóch wersjach zapachowych DeoFRESH i DeoSOFT - osobiście bardziej podoba mi się chyba DeoFRESH. Opakowanie jest dość charakterystyczne dla chusteczek nawilżanych i zawiera ich 12 sztuk. Chusteczki są dobrze nasączone, jedna sztuka wystarcza swobodnie na obie pachy, a potem nawet i stópki można przetrzeć ;).
W czym tkwi fenomen tych chusteczek? W przeciwieństwie do zwykłych chusteczek nawilżanych, których zadaniem jest jedynie odświeżenie skóry, tutaj w składzie znajdują się substancje odpowiadające za właściwości antyperspiracyjne (sole glinu) i przeciwbakteryjne (jony srebra). Moim zdaniem takie rozwiązanie jest po prostu genialne, bo nie dość, że te chusteczki dają możliwość "umycia" i odświeżenia się, to jeszcze zapewniają ochronę przed potem, która - uwaga - działa! Jeśli chodzi o pocenie - jestem ekspertem, bo borykałam się przez długi, długi czas z nasileniem tego zjawiska i w sumie nadal bywają momenty, że potrzebuję naprawdę konkretnej ochrony antyperspiracyjnej. O dziwo - te chusteczki - jak na taki produkt używany "doraźnie" - radzą sobie naprawdę dobrze! To chyba fakt, który zaskoczył mnie najbardziej. 
Jedyny drobny minus, który jednak kompletnie mi nie przeszkadza i pisząc o tym mam wrażenie, że się trochę czepiam - po użyciu tych chusteczek na dłoniach pozostaje charakterystyczny "osad" - jakby po użyciu talku, ale wystarczy umyć ręce i uczucie to znika.

Oczywiście nie jest to produkt, którego używałabym codziennie - jakoś tak jednak preferuję tradycyjne mycie wodą z mydłem ;). Jednak na wyjazdy np. w góry, gdzie czasami dostęp do bieżącej wody jest ograniczony, albo na dłuższe podróże samochodem, autokarem czy pociągiem podczas upałów - idealne rozwiązanie. Myślę, że nawet w pracy lub na uczelni, kiedy biegamy z zajęć na zajęcia te chusteczki będą przydatne i u mnie w torebce zagoszczą już na dobre.
Bardzo żałuję, że nie poznałam tego produktu wcześniej - przed wakacjami, bo byłby idealny na letnie wypady, kiedy bywało naprawdę gorąco. W przyszłe wakacje to będzie pierwsza rzecz, którą zakupię przed jakimkolwiek wyjazdem! :D

PLUSY:
- przyjemny zapach
- szczelnie zamykane opakowanie - nalepka dobrze trzyma
- ładna grafika na opakowaniu
- niewielka paczuszka idealna do torebki
- chusteczki są dobrze nasączone
- zaskakująco skuteczne działanie antyperspiracyjne
- zawartość jonów srebra działających przeciwbakteryjnie
- nie podrażniły mnie w żaden sposób, nawet zastosowane na świeżo ogoloną paszkę :)
- cena - około 3,50-4,00zł - moim zdaniem warto
- dostępność - Rossmann, SuperPharm super- i hipermarkety - no widuję je co rusz :D

MINUSY:
- delikatny "talkowy" osad na dłoniach po użyciu - jednym będzie przeszkadzał innym nie - mi osobiście nie przeszkadza, bo przy okazji zapobiega poceniu dłoni :)

OCENA OGÓLNA:





Znacie ten produkt? Próbowałyście już? Jeżeli nie, to bardzo Wam polecam, ja jestem zachwycona. Ktoś kto to wymyślił - wielkie propsy ode mnie hehe :D.


OGŁOSZENIE PARAFIALNE
Zapraszam Was na FanPage mojego bloga na facebooku, gdzie możecie zobaczyć małą zapowiedź zdjęć ze spotkania/sesji z Eweśką z bloga Pędzlem Malowane :). 
Nie dość, że spędziłyśmy przemiło czas (z Eweśką, Asią i Gosią + z dwoma małymi Eweśkowymi łobuziakami :D), to jeszcze ja i Asia załapałyśmy się na malowanki i sesję! Pełna relacja zdjęciowa wkrótce!

No i oczywiście jeżeli jeszcze nie lubicie mojego FP to będzie mi bardzo miło jak przy okazji polubicie :D.


poniedziałek, 23 września 2013

ShinyBox - wrzesień - pudełko, które naprawdę chciałam mieć!

Zawartość wrześniowego pudełka ShinyBox nie była dla mnie tajemnicą - wiedziałam co się w nim znajdzie zanim je dostałam, bo ostatnio ambasadorki ShinyBoxa, do których należę, dostają pudełka z małym poślizgiem, aby ich zawartość pozostała niewiadomą dla osób zamawiających i oczekujących niespodzianki :D. Mnie osobiście zawsze łapska świerzbią i muszę podejrzeć co znajdzie się w ShinyBoxie, zanim do mnie trafi - taki niecierpliwy ze mnie zwierz... A w tym miesiącu moja niecierpliwość sięgnęła zenitu, bo okazało się, że wszystkie kosmetyki z wrześniowego pudełka niesamowicie przypadły mi do gustu!

Niniejszym mianuję wrześniowe pudełko najlepszym z wszystkich dotychczasowych jakie trafiły do moich rąk!

Co to za cuda się we wrześniowym pudełku znalazły, że taka euforia mnie roznosi? Oto i one:

Toni&Guy - Shine Gloss Serum - 10ml
Miniaturka serum wygładzającego do włosów od mojej najulubieńszej firmy "włosowej"♥. Kosmetyki Toni&Guy do najtańszych nie należą, ale ja po prostu je uwielbiam, o czym mogłyście się przekonać w poście o moim napadzie na Hebe i Rossmanna :D. Sądzę, że to serum również podtrzyma moją opinię na temat kosmetyków T&G. Jak znam życie to po wykończeniu tej miniaturki zakupię pełnowymiarowy produkt ;).

Scottish Fine Soaps - Au Lait - Mleko do ciała - 50ml
O istnieniu firmy Scottish Fine Soaps dowiedziałam się niedawno i od razu zapragnęłam poznać ich produkty - niezmiernie się ucieszyłam, że dzięki ShinyBox będę miała taką szansę - uważam, że taka jest właśnie idea pudełek - umożliwić nam poznanie produktu, który do najtańszych i najłatwiej dostępnych nie należy, abyśmy się przekonały czy warto zainwestować w jego pełnowymiarowe opakowanie :). Już wyniuchałam, że ładnie pachnie, ciekawa jestem jak się sprawuje na ciele :).

Glazel  - kredka do oczu z aplikatorem - produkt pełnowymiarowy
Moje pierwsze zetknięcie z firmą Glazel, którą również od jakiegoś czasu chciałam poznać bliżej - kolejny trafiony produkt w tym pudełku.

Phenome - Szampon do włosów przywracający równowagę skóry głowy
Kolejna znana mi firma, z którą nie miałam wcześniej do czynienia choć chciałam :).

Paese - Róż z olejem arganowym - produkt pełnowymiarowy
To już drugi trafiony kosmetyk Paese w ShinyBox! (poprzednim była szminka w płynie Manifesto, o której pisałam tutaj). Róż ma prześliczny kolor i bardzo przyjemnie pachnie - zasili na pewno moją kolekcję najczęściej używanych róży :).

Jestem niesamowicie pozytywnie zaskoczona zawartością wrześniowego pudełka - sam fakt, że nie mogłam się na nie doczekać wiedząc co zastanę w środku już chyba mówi wystarczająco ;).
A Wam jak się podoba wrześniowy ShinyBox? Podzielacie mój entuzjazm? :)