piątek, 4 października 2019

Lato! Nie odchodź! Jak zatrzymać lato w 10 minut - Vita Liberata - Ten Minute Tan

Pisząc tego posta leżę w łóżku przykryta ciepłą kołderką z kubkiem herbaty pod ręką i laptopem przed sobą.  Na komputerowej tapecie na zmianę pojawiają się obrazki egzotycznych wysp, niebiańskich plaż i zachodów słońca, a za oknem... szkoda gadać... Pierwszy dzień jesieni przywitał mnie od rana ciemnością w mieszkaniu i kroplami deszczu tłukącymi w parapet. Gdyby tylko był sposób na zatrzymanie lata na dłużej - a najlepiej na cały rok! "W pewnym sensie jest..." - podpowiedziała wewnętrzna kosmetykoholiczka - samoopalacz! Dlatego dzisiaj przedstawiam Wam kosmetyk, który towarzyszył mi tego odchodzącego już lata, ale postanowiłam nie zapomnieć o nim także jesienią, czyli Vita Liberata - Ten Minute Tan


Kosmetyki samoopalające Vita Liberata cieszą się uznaniem na całym świecie. Z tego co wiem, jest to jedna z ulubionych marek youtubowej beauty guru - Tati Westbrook. Ja sama muszę przyznać, że wśród wszystkich testowanych przeze mnie dotychczas samoopalaczy, te z Vita Liberata nie mają sobie równych. Dwa lata temu pisałam Wam o świetnej piance samoopalającej tej marki - Phenomenal - 2-3 Week Tan Mousse w odcieniu Dark, którą wręcz uwielbiałam, a dzisiaj przedstawiam tegoroczną nowość, czyli Vita Liberata - Ten Minute Tan



Vita Liberata - Ten Minute Tan jest kosmetykiem o tyle nowatorskim, że po jego aplikacji wystarczy odczekać 10 minut i... zmyć go! Jest to duża oszczędność czasu a jednocześnie gwarancja, że produkt nie zabrudzi założonych później ubrań.

Zamknięty w tradycyjnej tubie Ten Minute Tan jest produktem o konsystencji gęstego kremu i zapachu... cytrynowego ciasta (tako rzecze mój nos :D). Ja do jego aplikacji używałam dołączonej do testów specjalnej rękawicy Vita Liberata - Tanning Mitt, dzięki której nie ryzykowałam zabrudzenia sobie rąk. W przeciwieństwie do pianki Phenomenal - 2-3 Week Tan Mousse, która gładko i bezproblemowo sunęła po skórze i równomiernie się rozprowadzała, Ten Minute Tan jest gęsty i rozsmarowuje się dość "tępo" - musiałam się nieźle namachać zalecanymi okrężnymi ruchami, żeby dokładnie i równo pokryć całe nogi - pod tym względem pianka zdecydowanie u mnie wygrywa, bo jej wsmarowywanie było bajecznie proste, a dzięki temu że sama dawała lekkie zabarwienie dokładnie widziałam gdzie już ją nałożyłam. Krem - choć ma kolor brązowy, nie pozostawia na skórze widocznego od razu przyciemnienia, więc nie widać gdzie został już zaaplikowany, co nieco sprawę utrudnia.


Po 10 minutach od nałożenia kosmetyku poszłam pod prysznic, zmyłam produkt ze skóry i pozostało mi czekać - według producenta 4-6 godzin, do pojawienia się opalenizny (czas ten jest potrzebny do zajścia procesów chemicznych odpowiedzialnych za ciemnienie skóry). Plusem jest fakt, że dzięki temu, że produkt zmywamy, nie narażamy się na charakterystyczny samoopalaczowy zapach (który generalnie w kosmetykach Vita Liberata nie jest praktycznie wyczuwalny) oraz wspomniany brak barwienia ubrań. Swoim nogom przyjrzałam się dokładnie na drugi dzień i faktycznie - pojawiła się na nich delikatna, równomierna opalenizna o naturalnym odcieniu (to chyba największa zaleta kosmetyków Vita Liberata), skóra nie była przesuszona, nie pojawiły się też żadne smugi czy plamy. Efekt był subtelny, ale jak przekonałam się po ponownych aplikacjach - można go pogłębić jeśli zastosujemy kosmetyk ponownie.


Głównymi zaletami Ten Minute Tan są możliwość prawie natychmiastowego zmycia, równomierna, naturalna opalenizna oraz brak nieprzyjemnego zapachu i brudzenia ubrań, na minus zaliczam mu "tępą" smarowalność i... cenę. Niestety kosmetyki Vita Liberata są dość drogie - za 150-mililitrowe opakowanie Ten Minute Tan - dostępne w Sephorze, zapłacimy 179zł, a wystarczy nam ona na 5-6 użyć na same nogi. No dobra - ja przy moich 180cm wzrostu te nogi mam długaśne, więc może dlatego zużyłam więcej, ale nie mam porównania ;).


Podsumowując - uzyskany przy jednorazowej aplikacji odcień jest na tyle delikatny, że powinien przypaść do gustu nawet totalnym bladziochom. Kolor nie jest pomarańczowy ani żółty, co często zdarzało mi się przy innych tego typu preparatach. Ja jestem z tego produktu raczej zadowolona, ale gdybym miała wybierać między Ten Minute Tan a pianką Phenomenal - 2-3 Week Tan Mousse, bez wahania stawiałabym na piankę. Zapewne zgodzicie się ze mną, że niestety póki co ceny Vita Liberata są dość zaporowe, ale w tym przypadku z pewnością idzie za nimi świetna jakość oferowanych produktów.


A jak tam u Was przebiega początek jesieni? Też chciałybyście zatrzymać lato na dłużej, czy może jesienna aura Wam sprzyja? Co myślicie o używaniu samoopalaczy jesienią? Stosujecie czy zostawiacie tego typu zabiegi raczej na letnie miesiące, gdy można pokazać więcej ciała? Jeśli macie jakieś samoopalacze godne polecenia to koniecznie dajcie mi znać!

6 komentarzy:

  1. Vita Liberata to mistrz na rynku słonecznym :)

    OdpowiedzUsuń
  2. uwielbiam ten produkt, jak wszystkie od VL :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie miałam go, ja raczej takich kosmetyków nie stosuje. Choć tutaj efekt mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię VL ;) Ale obecnie nie brązowię się niczym ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla mnie również bomba. W zimę delikatnie brązowa skóra nie zaszkodzi.

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajna opcja na uzyskanie pięknej lekko opalonej skóry... Jednak moim zdaniem nic nie zastąpi prawdziwego słoneczka, oczywiście z umiarem.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! Zapraszam ponownie! :)